niedziela, 19 czerwca 2016

Siedem

24 marca, wtorek
Wstaję jak zwykle nie spotykając już  w mieszkaniu Pauliny, która zawsze wychodzi wcześniej. Odbębniam poranny rytuał i wychodzę do pracy. Kiedy tylko przekraczam próg kancelarii mój mózg od razu zaczyna myśleć o sprawie sądowej. Wchodzę do swojego gabinetu i zaraz potem pojawia się tam Maciej.
- Cześć – uśmiecham się.
- Cześć, Zuza.
- Co jest? Jakoś dziwnie wyglądasz. – przyglądam mu się
- Źle spałem.   – mówi lekceważąco. - Kawę ci przynieść? – zmienia temat.
- Poproszę – mówię, a chłopak wychodzi. Siadam przy biurku i robię głęboki wdech po czym otwieram akta po raz kolejny i czytam zeznanie jeszcze raz po czym odtwarzam w głowie rozmowę z panią Dagmarą. Ona nie mogłaby zabić męża. Przecież to się kupy nie trzyma. Niby dlaczego? Bo jej podłogę pobrudził, albo wrócił trochę później do domu? No klękajcie narody. I po co? Przecież tylko on zarabiał. Ona zostałaby bez środków do życia i z ogromnym poczuciem winy. Nie wygląda na kobietę, która mogłaby zabić kogoś z zimną krwią. A nawet jeśli. Naprawdę nienawidziłaby męża, miałaby za co żyć i potrafiłaby zabić człowieka to chyba nie byłaby aż taka głupia żeby zostawić ciało na środku korytarza.
Z zamyślenia wyrywają mnie jakieś krzyki dochodzące zza drzwi. Wstaję i je otwieram, a na mnie wpada niska blondynka.
- Pani mecenas Sienkiewicz? – pyta.
- Tak, o co chodzi? – odpieram zdziwiona.
- Pani mecenas, ja mówiłem, że pani jest zajęta, ale ta pani nie chciała słuchać – próbuje tłumaczyć Maciej.
- W porządku – uciszam go. – Rozumiem, pani do mnie, tak? – kiwa głową wygładzając sweter. – W takim razie zapraszam – otwieram szerzej drzwi – I poproszę w końcu tą kawę! – mówię i zamykam drzwi. Proszę siadać – wskazuję jej miejsce, po czym również siadam na swoim fotelu.
- Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Barbara Gruszewska – wyciąga dłoń.
- Zuzanna Sienkiewicz – ściskam ją. – Co panią do mnie sprowadza?
-  Dowiedziałam się, że pani Dagmara jest oskarżona o zabójstwo męża. To jest nie do pomyślenia.
- Zna ją pani? – przyglądam się kobiecie.
- Mieszkam piętro wyżej.
- Dlaczego nie mam pani zeznać? Odmówiła pani? – zaczynam jeszcze raz przeglądać kartki.
- Nie, nie. To nie tak. Mnie nie było w mieście.
- Dobrze, to może po kolei – mówię kiedy Wesołowski przyniósł kawę. – Bo na razie to nie wiem czego pani oczekuje i o co chodzi.
- Już mówię. Tego wieczoru, czyli 15 marca, w piątek miałam jechać do Warszawy. Jechałam późno wieczorem. Z mieszkania wyszłam o 22:45. Pamiętam dokładnie,  bo dostałam wtedy sms’a od kolegi, z pracy, który napisał, że czeka na mnie pod blokiem. Schodziłam po schodach, a z mieszkania państwa Wojciechowskich wyszedł mężczyzna zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na mnie. Rozpoznałam go. To był Tomasz Jabłoński – szybko zapisuję nazwisko.
- Skąd go pani zna?
- Spotykaliśmy się kilka lat temu – odpowiada .
- Rozumiem. Dziękuję pani bardzo. Musi pani teraz złożyć te zeznania na policji.
- Tak, wiem. Mam nadzieję, że pomogłam – wstaje co czynię i ja. Wymieniamy uścisk dłoni, po czym odprowadzam ją do drwi, które zamykam. Wyjmuję telefon z kieszeni spodni i dzwonię do znajomego aspiranta by jak najszybciej spisał zeznania Gruszewskiej i znalazł tego całego Jabłońskiego.
- Coś się wyjaśnia?- pyta Maciek wchodzący do gabinetu.
- Wyobraź sobie, że chyba znaleźliśmy nowego podejrzanego – oświadczam i mówię czego się dowiedziałam.
- Może być. A ty dzisiaj wybiera się gdzieś ze swoim towarzyszem? – porusza idiotycznie brwiami.
- Paulina – syczę.
- Wiesz, że nie umie trzymać języka za zębami – uśmiecha się.
- Zauważyłam. – mruczę wsuwając telefon do kieszeni i biorę łyk kawy.
- To jak? – nie daje za wygraną i rozsiada się na krześle.
- Po pierwsze, to nie jest żaden mój „towarzysz” – kreślę cudzysłów – tylko znajomy – wzruszam ramionami.
- Chyba niedługo co? – szczerzy się.
- Możesz dać sobie siana? – prycham. Co za natrętny gamoń.
- A ty możesz odpowiedzieć?
- A co jak nie odpowiem?
- To nie uzyskam odpowiedzi – stwierdza.
- Cóż za dedukcja – wywracam oczami. – Prawdziwy z ciebie Scherlock.
- Nie uważasz, że tą rozmowę mogłyby przeprowadzić dzieci z przedszkola? – pyta rozbawiony.
- Przecież ty się właśnie na tamtym etapie zatrzymałeś więc co w tym dziwnego? – unoszę brew i krzyżuję ręce na klatce piersiowej
- Mogłabyś sobie darować te złośliwości wiesz? Widzisz się z nim dzisiaj czy nie?
- To przesłuchanie? – unoszę brew, a on nic nie odpowiada. – Nie. Zadowolony? – wzdycham
- Zadowolony, że odpowiedziałaś, ale z odpowiedzi to nie bardzo. A czemuż to?
- Bo Krzysiek pojechał na mecz do Głogowa. A czy teraz możesz wyjść? – wskazuję drzwi.
- Nie można było tak od razu? – wystawia mi język. – Oszczędziłabyś sobie czas.
- Na ciebie przecież zawsze go marnuje.
- No już, już. Zachowaj te uszczypliwości dla Pauliny. – wstaje, otrzepuje wyimaginowany kurz z ramion i wychodzi.
Wzdycham i opadam na fotel. Z kim ja żyję. Podniecają się moja znajomością z Lijewskim, jakby był co najmniej prezydentem albo, nie wiem, chociaż Panasewiczem.

O 15 wychodzę z kancelarii, a kiedy odpalam samochód słyszę sygnał sms’a. Wyjmuję telefon z kieszeni i czytam wiadomość.
 „Życz nam powodzenia”
 "Życzę :P"
Odpisuję.
"Przyda wam się :P"
"Jesteś złośliwa i się nie znasz :P"
"Lubię czasem dokuczać ludziom, zapytaj Pauliny i wypowiedzieć się na temat, z którym długo nie miałam styczności. Typowy Polak :P"
"Kolejna rzecz, którą powinienem o tobie wiedzieć"
"Nie da się ukryć"
"Masz ochotę na film jutro?"
"Jak mi takowa ochota przyjdzie, na pewno dam ci znać ;)"

Odpisuję kończąc naszą konwersację. Po kilkunastu minutach jestem w mieszkaniu i znowu ktoś się do mnie dobija. Tym razem Bogucka.
- Czego? - odbieram.
- Czekam na ciebie na siłowni. Za 15 minut - i na tym skończyła się nasza rozmowa bo brunetka się rozłączyła.
- A pożegnanie to pies? - pytam sama siebie wpatrując się w ekran komórki. A w ogóle, co ona sobie myśli? 15 minut to mi zejdzie znalezienie jakiegoś odpowiedniego ubioru.
Pod siłownią jestem więc pół godziny później. Paulina czeka na mnie przed budynkiem witając się gdy tylko pojawiam się na horyzoncie.
- Nie mogłaś mnie wcześniej poinformować? - pyta poprawiając torbę na ramieniu.
- Wypadło mi z głowy - szczerzy się.
- To fajnie - wywracam oczami.

2 godziny później padnięta i głodna jak wilk wychodzę wraz z Bogucką z siłowni. Rozstajemy się na parkingu by udać się do swoich samochodów.
Kiedy chcę otworzyć auto słyszę dzwonek telefonu. Stwierdzam, że to najlepszy moment żeby jeszcze zapalić więc najpierw wyjmuję papierosa i zapalniczkę. Wyznaję zasadę, że jak ktoś dzwoni to się dodzwoni.
Następnie odbieram połączenie.
- O co chodzi?
- Ten twój nowy świadek złożył zeznanie - słyszę głos znajomej policjantki Wiktorii.
- Wiem, słyszałam je już. Najpierw była u mnie. Macie już tego Jabłońskiego?
- Właśnie po niego jedziemy.
- Dopiero teraz? - dziwię się.
- Nie zajmujemy się tylko twoimi sprawami Zuzka.
- Na prawdę? Zawsze myślałam, że to mój prywatny posterunek - udaję zdziwioną i zaciągam się dymem papierosowym.
- Zabawne.
- Tylko pamiętajcie o odciskach palców na nożu i poinformuj panią Dagmarę, że jutro do niej przyjadę.
- Wedle życzenia. Kończę, cześć.
- Na razie.

W mieszkaniu jedyne na co mnie stać to walnięcie się na kanapę i czekani aż Paulina odgrzeje jedzenie.
Po posiłku obie zajmujemy kanapę i włączamy telewizor. Wpół przytomna oglądam mało ciekawy film kiedy nagle coś mnie tyka i sprawdzam wynik meczu Vive. Okazuje się, że kielczanie wygrali 36:18. W tym samym momencie dostaję sms'a od Krzysztofa więc przez następne 10 minut piszemy. Stwierdzamy, że jednak nie chce nam się iść do kina więc Lijewski proponuje by obejrzeć film u niego. Z chęcią (!) przystaję na jego propozycję i umawiamy się na 20.
- Mam rozumieć, że jutro wieczorem chata wolna? - szczerzy się Bogucka patrząc mi przez ramię.
- A idź ty! - uderzam ją w bark odpychając jednocześnie od siebie.
- No wiesz ty co? A ja ci żarcie odgrzewałam, niewdzięcznico! - oburza się.
- W końcu bym się do kuchni doczołgała - wystawiam jej język.
- Ostatni raz to był - unosi palec wskazujący do góry.
- Dobrze, że masz krótką pamięć - śmieję się. - Nie obrażaj się złotko. Wiesz, że cie kocham - posyłam jej buziaka w powietrzu.
- Ja ciebie też kretynko - śmieje się po czym obejmuje mnie i z całej siły uderza otwartą dłonią w plecy.
Krzyczę z bólu.
- A tego ci nie daruję - patrzę jej wściekłym wzrokiem w oczy masując obolałe tyły.
- Na szczęście twoja pamięć też do trwałych nie należy - puszcza mi oczko.

---
Witam serdecznie pod siódemką po ponad miesięcznej przerwie, ale, ej! przynajmniej to nie była trzymiesięczna przerwa :D

zycie-jest-za-krotkie.blogspot.com <-- zapraszam :)

Przepraszam, jeśli znajdą się jakieś błędy, ale już nie sprawdzałam.
Pozdrawiam i do następnego ;**