sobota, 31 października 2015

Cztery

(piątek, 20 marca)
Kolejny tydzień leciał mi szybko. W piątek wstaję jak zwykle o 7:00 i idę do łazienki, która jak się okazuje jest zajęta. Odczekuję chwilę, a z pomieszczenia wypada Paulina.
- A ty nie powinnaś już przynajmniej konsumować śniadania? - pytam gdy widzę Bogucką z ręcznikiem na głowie oraz owiniętym wokół ciała.
- Zaspała. Odstąp mi jeszcze łazienkę na 10 minut - prosi i szybko zmierza do pokoju, zapewne po ubrania, których zapomniała. Idę więc najpierw do kuchni by zjeść, jak to mówią, najważniejszy posiłek dnia.10 minut później do pomieszanie wpada przyjaciółka i zapieprza mi kanapkę oraz pije kilka łyków soku z mojej szklanki

- Lecę, na razie.
- Cześć - żegnam ją po czym sama zajmuję łazienkę.
Ubieram się (klik), maluję, czeszę i wychodzę.
W kancelarii jestem kilka minut po godzinie 8. Ledwo wkraczam do swojego gabinetu, a drzwi się otwierają.
- Zuza, musisz jechać do sądu. - oznajmia na wstępie Maciej.
- Teraz? Po jaką cholerę?
- Za 3 godziny masz sprawę.
- Że co?! - wykrzykuję zdumiona. - Żartujesz prawda?
- Niestety nie. Anka się rozchorowała i musisz ją zastąpić bo inni maja zapchane grafiki. W jej gabinecie masz większość akt, a reszta jest u niej w mieszkaniu. Musisz po nie podjechać.
- O Boże - wzdycham i z powrotem ubieram kurtkę. - Co to za sprawa?
- Spokojnie, wygrana w kieszeni. Trzeba tylko dopełnić formalności i ją odbyć. - odpowiada.
- Pytam o co chodzi, a nie czy z góry wygrana - rzucam szybkim krokiem zmierzając w stronę gabinetu Ani.
- Potrącenie i zbiegnięcie z miejsca zdarzenia. - wyjaśnia.
- Rozumiem, że nas klient to ofiara? - pytam wchodząc do pomieszczenia i od razu na biurku widząc potrzebne mi dokumenty.
- Klienkta. Dominika Roztocka.
- Mhm - topię wzrok w papierach. - Okej, dobra, to ja jadę do Anki - rzucam i wracam jeszcze do swojego pokoju po togę i torebkę - Cześć - żegnam się i ruszam w kierunku wyjścia.
- Cześć - odpowiada.

W sądzie jestem o 10:40. Odszukuję szybko salę numer 14 i od razu widzę brunetkę, którą opisywała mi Anka, przechadzającą się nerwowo po korytarzu
- Witam, Zuzanna Sienkiewicz. Teraz to ja panią reprezentuję - wyciągam do niej dłoń.
- Dominika Roztocka, miło mi, ale gdzie jest pani mecenas Podchalska?
- Pani Podchalska się rozchorowała i nie przydzielono mnie. Spokojnie, wszytko będzie po naszej myśli, proszę się nie stresować za godzinę będzie pani w domu - mówię.
- Mam nadzieję.

Tak jak przewidywałam po godzinie wracałam już z powrotem do kancelarii.A tam wrażeń dnia dzisiejszego ciąg dalszy.
Wchodzę do gabinetu i drzwi ponowni się otwierają. Nawet nie spoglądam kto wszedł stojąc tyłem do wejścia, odwieszając kurtkę i podwijając rękawy swetra.
- Kawa, Maciek, proszę kawa! - wtedy patrzę na drzwi.
- Zuza musisz mi pomóc. - prosi Mirka moja sąsiadka i przyjaciółka. Znamy się odkąd przeprowadziłyśmy się z Pauliną do Kielc czyli już 8 lat. Stoi w drzwiach ze swoimi bliźniakami :Frankiem i Kubą po obu stronach - Wyskoczyła mi bardzo pilna sprawa. Musze ich u ciebie zostawić.
- Ale...
- Zuza, proszę.
- Ale nie wiem, czy ja...
- Zuza...
- Dobra, okej - wzdycham. - Cześć chłopaki, chcecie się pobawić z wujkiem Maćkiem? - pytam z wielkim uśmiechem opierając dłonie na kolanach.
- Chcemy pooglądać co tutaj masz! - krzyczą radośnie i wyrywają się swojej matce. - To lecę- rzuca na Mira na pożegnanie i posyła mi buziaka wychodząc. Coś mi się wydawało, że chyba coś się zmieniło, ale nie wiem jeszcze dokładnie co...
Chłopaki uradowani nim się spostrzegłam wybiegli z pomieszczenia i zaczęli obchód kancelarii. Na nic zdały się moja nawoływania, zakazy, napomnienia, groźby i szantaże typu "Jak tego nie zostawisz to zadzwonię po Babę Jagę i cię wrzuci do rosołu". Dotykają czego chcieli i zawsze są o dwie sekundę szybsi niż ja. Mam przynajmniej to cholerne szczęście, że w całej kancelarii teraz jesteśmy tylko my, Maciek, który jednak zamknął się w swoim pokoju i pani Marceliny, sekretarki.
- Franek! Co ja mówiłam?! Że nie można tego dotykać tak? A ty co robisz? p zabieram chłopcu teczkę.
- Ciocia, jesteśmy głodni! - krzyczą naraz po godzinie. Jak na zawołanie i mi zaburczało w brzuchu.
- Umawiamy się tak. Wy siedzicie tutaj u mnie w gabinecie. GRZECZNIE siedzicie na tyłkach a ja idę załatwić coś do jedzenia. Niczego nie ruszacie, jasne?
- Tak jest! - krzyknęli. Oddycham z ulgą i wychodzę z gabinetu podążając do pokoju gdzie powinien znajdować się Maciek.
- Maciuś, zamów dwie pizze - rzucam na wstępie, natomiast on unosi na mnie wzrok znad laptopa.
- Dwie pizze? - dziwi się.
- Czyżbyś miał problemy ze słuchem? - unoszę brew. - Czymś muszę tych gnojków nakarmić.
- Sie robi - chwyta komórkę. - A gdzie oni teraz są? - pyta jeszcze zanim wychodzę.
- U mnie w gabinecie. Jak spotkam Mirkę to ja chyba ukatrupię - mówię i wychodzę.
- To wszytko przez ciebie! - słyszę krzyk Frania stając przed drzwiami swojego gabinetu i już się boję.
- Nie prawda! - odparowuje Kuba.
- Prawda! Ciocia nas opierniczy! - dobrze, że znają konsekwencje, ale skąd znają takie słowa? Przerażona wkraczam do środka.
- Mieliście siedzieć i niczego nie dotykać, czy nie tak?! - załamuję ręce. Na środku pomieszczenia leży palemka a dokoła niej rozsypane pełno ziemi i szczątki doniczki.
- To jego wina! - krzyczą na raz. Znowu krzyki, znowu krzyki. Nie wiem jak Mirka to wytrzymuje.
- Koniec! Cisza ma być! Jak się zaraz nie uspokoicie to was zamknę w piwnicy i przyprowadzę bukę - próbuję ich nastraszyć.
- Dobrze, już będziemy cicho. - mów skruszony Franciszek. Zawsze bardziej go lubiłam.
- No to siadać przy biurku i zaraz pomożecie mi to posprzątać. - zarządzam, a oni posłusznie zajęli wskazane przeze mnie miejsce. Wychodzę by po 10 minutach powrócić z miotłą, szufelką oraz nową doniczką. Nie wiem co bym bez tego Wesołowskiego zrobiła.
Kiedy wsadzam do doniczki roślinę, a chłopcy wsypuję ziemi drzwi gwałtownie się otwierają. Unoszę wzrok. O matko, znowu się zaczyna.
- Mówiłem, że pani jest zajęta, pani mecenas - wtrąca się Maciek. Kiwam głową.
- O co chodzi pani Małecki? - pytam otrzepując ręce.
- Może tak zamiast przesadzać drzewka z dziećmi zajęłaby się pani moją sprawą.
- Panie Małecki, swoją współpracę zakończyliśmy 2 miesiące temu wiec nie rozumiem co pan tu robi to po pierwsze - muszę być cierpliwa, muszę być cierpliwa.
-
Proszę pani, o ile wiem to w interesie prawnika, jest wygranie sprawy czyż nie?
- Proszę pana, nie myli się pan, tylko trudno wygrywa się sprawy gdy klient kłamie jak z nut, robi z siebie i ze mnie pośmiewisko kompromitując się w sądzie. Z tego co słyszałam to nadal nie zapłacił pan grzywny więc radziłabym to szybko zrobić i przestać urządzać cyrki - mówię niezbyt przyjemnym tonem.
- Ja nie urządzam cyrków, proszę pani! Ja najzwyczajniej w świecie dam o swoje interesy.
- Na razie kiepsko to panu idzie - prycham, ale za plecami mężczyzny widzę twarz Maćka, której wyraz raczej każe mi darować sobie. - A jakby pan nie urządzał cykrów to by tu pana nie było - orzekam opanowanym głosem.
- Pozwę was - rzuca jeszcze na koniec na co parskam śmiechem.
- Proszę się już nie kompromitować- kręcę 
głową – Do widzenia.
- Do widzenia, do widzenia. Mam nadzieję niedługo. Jeszcze się zobaczymy – odwraca się na pięcie i wychodzi.
- Co za człowiek – wzdycham patrząc na Maćka.
- Co poradzisz – wzrusza ramionami – W ogóle, pizza już jest. – oznajmia.
- Wreszcie! – krzyczą chłopcy i biegną za Wesołowski, a może raczej to on musiał pobiec za nimi.  Uśmiecham się z ulgą i kończę sprzątanie. Później dołączam do chłopaków w pokoju Maćka i razem konsumujemy jedzenie. Paulina nie może się o tym dowiedzieć.

O 16 zaczynamy się wraz z chłopcami zbierać. Mam ich odstawić do mieszkania około 18 bo wtedy Mirka już podobno będzie z powrotem. Ponieważ rano pogoda tak mnie zachęciła to przeszłam się na nogach do kancelarii także i teraz na nóżkach wracaliśmy bo domu.
- Ciociaaaa, a pójdziemy na plac zabaw? – prosi Franciszek gdy mijaliśmy go mijaliśmy uwieszając się na mojej ręce i ciągnąc ją w dół.
- Prosimy ciociu! Prosimy! – spojrzeli na mnie błagającymi oczami.
- Niech wam będzie – wywracam oczami lekko unosząc kącik ust.
Na placu zabaw  nie ma nikogo więc maluchy od razu biegną na domek ze zjeżdżalniami. Odkładam torebkę na najbliższą ławkę i podchodzę do nich.
- Kuba, przejdź po tych belkach i tutaj zjedziesz jak strażak – mówię.
- Strażacy tak zjeżdżają? – pyta zaciekawiony chwytając się dłońmi drążka i oplatając go też nogami po czym zjeżdża na dół.
- No jasne. Tak jak ty właśnie to zrobiłeś  - uśmiecham się. – Będziesz strażakiem?
- Nie, będę piłkarzem – wypina pierś do przodu. – Tata powiedział, że mogę trenować jak będę chciał, ale mama nie jest przekonana, ale kupimy jej z tatą czekoladę i się zgodzi – co za cwaniak – i będę grał lepiej niż Lewandowski! – krzyczy wesoło.
- Na pewno – tarmoszę mu włosy śmiejąc się.

Po 20 minutach chłopakom znudziła się samotna zabawa i gdzie siedzę sobie na ławce wyciągając nogi z przymkniętymi oczami zaczynają krzyczeć żebym się z nimi bawiła w berka i podobno nie przyjmują sprzeciwów. No więc cóż…
Biegam za nimi z 5 minut i prawie wypluwam płuca. A Paulina mówiła żeby nie palić…
- Kiepska kondycja, pani mecenas – słyszę nagle za swoimi plecami znajomy głos. Odwracam się i uśmiecham ironicznie do Krzysztofa stojącego przy ławce 3 metry ode mnie z rękami w kieszeniach.
- Nie każdy codziennie prze godzinę lata po boisku w tę i we wte.  – odpieram biorąc głęboki oddech i normując wymianę gazową w płucach.
- To nie tylko sprawa treningu. Wiesz o czym mówię.
- A ty wiesz, że nie chce mi się i nie mam zamiaru tego rzucać – wzruszam ramionami.
- A powinnaś.
- Cóż za troska o nieznajomą osobę pani Lijewski.
- Jaką nieznajomą? Przecież się znamy – uśmiecha się robiąc krok w moją stronę – Ale zawsze możemy lepiej. Co powiesz na kawę?
- Kawę? – unoszę brwi. – W piątki chodzę na drinka.
- Dzisiaj akurat piątek – zauważa. Spostrzegawczy… Paulina kazałaby to zapisać do listy zalet.
- Co ty nie powiesz? – parskam śmiechem, a on za mną.
- To jak? Zaszczycisz mnie obecnością?
- Chętnie, ale dzisiaj padam na twarz. Spędziłam z nimi pół dnia i jak się dowiedziałam dzieci męczą jeszcze bardziej niż mi się wydawało.
- To może jutro?
- Jutro tak  kiwam głową lekko się uśmiechając.
- Ciociu! Pobaw się jeszcze z nami! – prosi Franek.
- Chłopaki idziemy do domu. W ogóle czy wy nie jesteście głodni? Wasza mama by mnie zabiła chyba.
- Najedliśmy się pizzą – szczerzy się Kuba, a ja słyszę tylko śmiech za moimi plecami.
- Ale ja się nie najadałam bo mi wszystko zeżarliście- pstryknęłam chłopca w nos.- Więc wracamy.
- Ale przyjdziesz jeszcze kiedyś z nami tutaj? Mama jest ostatnio zmęczona i nie może z nami biegać – żali się Franek.
- Jak będzie czas – mówię.
- Super! Jesteś najlepszą ciocią na ziemi! – krzyczą i przytulają się do mnie, a mnie najpierw to zdziwiło, a potem zrobiło mi się dziwnie ciepło w środku i poklepałam ich po plecach.
- Wy za to jesteście super dzieciakami.
- Nie jesteśmy już dziećmi – mruczy Jakub i od razu się ode mnie odsuwają.
- Właśnie, nie jesteśmy. Jesteśmy już duzi – dla efektu Franciszek wypina pierś do przodu, a ja ze szczypiornistą kwitujemy śmiechem.
- Jasne, młodzi mężczyźni – daje Kubie lekkiego klapsa w tyłek  - idziemy.
Biorę torebkę z ławki, a mój telefon się rozdzwania. Odbieram szybko i na pytanie Mirki kiedy wracamy odpowiadam, że za jakieś 15 minut będziemy w domu. Brunetce to wystarcza do szczęścia i kończy połączenie.
- Przejdę się z wami jeśli pozwolisz – rzuca Krzysiek.
- Jasne, gdybym ich nieupilnowana to po prostu powiem, że to twoja wina. – szczerzę się.
- Szczerość przede wszystkim. – mruczy, a ja się śmieję.
Chłopcy szli kilka kroków przed nami my natomiast kroczyliśmy spokojnie zmierzając w stronę mojego bloku rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po raz kolejny przekonałam się, że to bardzo sympatyczny mężczyzna. I do tego ma świetne poczucie humoru.


-----
Taaaa.... Miałam zryw chęci więc przepisałam z zeszytu i jest.

A co dzisiaj jest? Tak jest proszę państwa, tak zwana Święta Wojna! :D Dokładnie za pół godziny. Ubolewam tylko, że Lijek nie zagra :(
Liczę na dobry mecz i oczywiście na wygraną Vive :D


Krzysiu natomiast twierdzi, że to oczywiste :D
Pozrawiam ;**





sobota, 3 października 2015

Trzy

Następnego dnia jak zwykle budzik dzwoni o 7. Przewracam się na drugi bok i wzdycham przeciągając się na wszystkie strony. Wstaję i grzebiąc w szafie wyszukuję czarne rurki i zwykłą białą koszulkę po czym idę do łazienki gdzie się przebieram się i doprowadzam do porządku dziennego. Później pojawiam się w kuchni gdzie na stole czeka już talerz z kanapkami oraz kawa, a przy stole siedzi Paulina konsumując śniadanko. Witam się i również zaczynam jeść. Po posiłku wrzucam do torby ciuchy na przebranie, buty, wodę oraz najpotrzebniejsze rzeczy i wychodzimy z mieszkania. Wsiadamy do mojego samochodu i kierujemy się na siłownię. W sumie to nawet mi się ten pomysł spodobał. Przekonałam się do niego. Jednak nie wszystkie pomysły Boguckiej są aż tak tragiczne.
Wchodzimy przebrane na salę za sprzętem sportowym i się rozglądamy. Osób jest całkiem sporo jak na poranek. Paulina stwierdza, że idzie na bieżnię więc ja posłusznie truchtam tam za nią. Nie szczędziłyśmy sobie złośliwości odnośnie swojej kondycji. Moja oczywiście nie powalała, ale to nie tylko przez papierosy! Ludzie niepalący też przecież mają słabą.
Ogólnie nie było źle.
O 9:30 zaczynamy kierować się w stronę szatni by się szybko przebrać i wraca do domu by tam wziąć prysznic bo geniuszki nie wzięłyśmy nawet ręczników by tutaj się umyć tak więc nic tylko przyklasnąć. Po 10 minutach wybiegamy z budynku by nie spóźnić się do pracy. Paulina to jeszcze nic, przecież ona sama sobie jest szefem to jej to wszystko jedno, ale ja?! Bogucka jak zawsze pognała przodem, a ja grzebię w torebce by znaleźć kluczyki
- Nosz jasny gwint – warczę idąc i nie mogąc znaleźć tego przeklętego przedmiotu. W pewnym momencie wpadam na kogoś. Cofa mnie o dwa kroki do tyłu, a ja ze słowami przeprosin na ustach unoszę wzrok.
- Przepraszam pana ba… -urywam widząc uśmiechniętą twarz Lijewskiego.
- Pani mecenas.
- Pan szczypiornista – odpieram taki samym tonem uśmiechając się lekko. Jest to praktycznie nie możliwe by nie unieść kącików ust patrząc na tą wyszczerzoną facjatę.
- A co ty tu robisz? – zaciekawia się nonszalancko wkładając dłonie w kieszenie jasnych dresów.
- Zapewne to co ty będziesz robił za chwilę – odpowiadam.
- Od dawna?
- Od dziś. Jak się ma za przyjaciółkę panią Paulinę Be to nie możesz być niczego pewnym i kiedyś może się okazać, że zamieszkamy na Antarktydzie – śmiejemy się oboje.
- Może kiedyś uda nam się razem wyciskać tutaj siódme poty?
- Słaby pomysł na podryw – mówię.
- Spróbować zawsze można – szczerzy się – A poza tym jestem serio niezłym trenerem – puszcza mi oczko.
- Zapamiętam, ale teraz muszę już lecieć. Praca czeka. Na razie – wymijam go.
- Ale pamiętaj, że jakby co…
- Jesteś świetnym trenerem, nie wątpię, ale ja trochę krnąbrną uczennicą – rzucam jeszcze przez ramię. Ruszam szybkim krokiem w kierunku samochodu gdzie o drzwi pasażera opiera się Bogucka.
- Pewnie romansuj sobie ze szczypiornistą, a ja tu na deszczu! Wilki jakieś! – przytoczyła tekst z polskiego filmu.
- O ile się nie mylę było jeszcze jedno wyrażenie przed tym deszczem – mówię.
- Nie używam wulgaryzmów- unosi uroczyście dwa palce do góry i wsiada do samochodu.
- Uważaj bo ci uwierzę – prycham i odpalam silnik.
- Znowu się spotykacie – stwierdza niewinnym głosikiem wbijając wzrok w swoje paznokcie i zmieniając temat.
- No i? – wzruszam ramionami skręcając w lewo.
- No i coś się z tego w końcu wykluje! To prze-zna-cze-nie!
- Jesteś niepoważna – kwituję parkując pod blokiem. – I pierwsza zajmuję łazienkę i pamiętaj, że wieczorem idziemy na drinka z Maciejem – teraz ja szczerzę się głupkowato. Jak ona mi, tak ja jej.

O 10:55 przekraczam wreszcie próg kancelarii i podążam do swojego gabinetu. Tam zdejmuję płaszcz, który wieszam na wieszaku i kładę na biurku torebkę oraz teczkę z dokumentami. 10 minut później  pomieszczeniu pojawia się Maciek z kawą i pączkiem.
- Dziękuję za kawę, ale pączka sobie daruję – mówię przysuwając sobie kubek.
- Cóż to się stało? – dziwi się.
- Twoja luba się stała – nie pozwalam mu zaprzeczać kontynuując – Zdrowy styl życia. Już dzisiaj zaliczyłyśmy siłownie.
- Ale dzisiejszego drinka mam nadzieję sobie pani mecenas nie daruje.
- Oczywiście, że nie – parskam. – Jeszcze tego brakuje żeby mnie jedynej przyjemności z życia pozbawiła. Zamknij drzwi i siadaj – mówię stanowczo i wskazuję palcem krzesło naprzeciwko siebie. Wesołowski wykonuje polecenie i z przerażoną miną siada.
- Krótka piłka – celuję niego długopisem i przeszywam wzrokiem. – Podoba ci się Bogucka?
- Tak – odpiera.
- No to zachowaj się psiakrew jak mężczyzna i zaproś ją w końcu gdzieś bez okazji. Przecież się przyjaźnicie więc czemu nie mogłoby się „wykluć”? – kreślę w powietrzu cudzysłów używając terminologii Pauliny – z tego coś więcej – poruszam brwiami.
- A co jak się nie zgodzi? – pyta z powątpiewaniem.
- Maciuś – patrzę na niego z litościwym uśmieszkiem. – Ona będzie latać 3 metry nad niebem.
- Myślisz?
- Wiem. Dlatego nie czekaj, tylko dzisiaj już spróbuj coś pokombinować. Zamiast robić ze mnie przy barze przyzwoitkę to idźcie na jakiś spacer czy coś – podrzucam pomysł wzruszając ramionami i opadając na oparcie obrotowego fotela.
- Kocham cię po prostu, Zuza – uśmiecha się – Dzięki – wstaje uradowany.
- Nie ma za co – rzucam, a on rusza do wyjścia. – Maciek?
- Tak?
- Pączek. – wskazuję głową na słodycz.
- Na pewno nie ma pani ochoty, pani mecenas? – zaczyna kusić wąchając wypiek – Genialnie pachnie.
- Tam są drzwi Wesołowski – wskazałam palcem na kierunek. – Zrób ze swój chudych nóg jakiś użytek i wyjdź  przez nie.
Oni będą do siebie idealnie pasować.
Z kancelarii wraz z Maćkiem od razu pojechaliśmy do klubu gdzie miała do nas dołączyć Paulina. Weszliśmy do środka gdzie od razu zobaczyliśmy Bogucką sączącą przy barze sok pomarańczowy. Dzisiaj to ona miała być abstynentką. Przywitaliśmy się i wraz z chłopakiem zamówiliśmy po drinku.
Sączę już drugi napój alkoholowy siedząc przy barze i obserwuję tłum tańczących ludzi. Maciej i Paulina już dawno zniknęli mi z radarów więc pewnie Wesołowski zastosował się do moich wskazówek. Wstaję z barowego krzesła i idę do toalety by załatwić swoją potrzebę. Gdy myję ręce spoglądam na siebie w lustrze czy, aby makijaż mi się nie rozmazał i jak na cały dzień to wygląda nieźle. Wychodzę z łazienki po czym ruszam z powrotem w stronę baru. W pewnym momencie jak to bardzo ogarnięta pani mecenas Sienkiewicz musiała w kogoś wleźć. Unoszę wzrok i kogo widzę? Krzysztof Lijewski we własnej osobie! Cóż za niespodzianka…
- Coś często ostatnio na siebie wpadamy, panie szczypiornista – mówię kładąc dłonie na biodrach.
- Czy to źle, pani mecenas?
- Boję się otworzyć lodówki żebyś mi stamtąd nie wyskoczył – odpowiadam, a on się śmieje – Zresztą to się jeszcze okaże.
- A skoro już tutaj jesteśmy to może dasz się namówić na taniec? – uśmiechnął się
- O nie, nie, nie  nie – unoszę ręce w geście obronnym. – Kompletnie nie umiem tańczyć.
- Spokojnie, poprowadzę.
- Ciekawe jak chcesz prowadzić przy takiej… - urywam bo jak na zawołanie DJ’owi zachciało się puścić coś wolniejszego – Aha – mówię.
- Bardzo prosto – śmieje się i wyciąga do mnie dłoń, którą łapię.
Wyciąga mnie trochę dalej na parkiet po czym delikatnie układa dłonie na mojej tali, a ja zakładam ręce na jego ramiona. Kołyszemy się do muzyki i mogłabym nawet powiedzieć, że jest całkiem przyjemnie gdyby nie to, że pod wpływem wzroku Krzyśka cała się spinałam bo miałam wrażenie jakby znał wszystkie moja myśli więc ani razu nie złapałam z nim kontaktu wzrokowego. Co się z tobą dzieje Sienkiewicz? Przecież zawsze jesteś taka pewna siebie. W końcu uniosłam oczy by napotkać zaciekawiony wzrok Krzyśka, który przyglądał mi się, a na jego ustach błąkał się niewielki uśmiech. Brawo, pani mecenas, utrzymała pani z nim kontakt wzrokowy!
Gdy piosenka się kończy dziękuję mu za taniec i niemal od razu się ulatniam. Czuję, że jeśli zaraz z stamtąd nie wyjdę to zrobię coś głupiego. Biorę swoje rzeczy i wychodzę z klubu. Nie zauważam samochodu Wesołowskiego. Warczę pod nosem i wyjmuję z torebki telefon gdzie na ekranie od razu wyświetla mi się wiadomość od Maćka.


„Przepraszam Zuzka, ale nie mogliśmy na ciebie czekać”
Psia krew. Wygląda na to, że do mieszkania i to jeszcze pustego będę musiała wracać z buta. Nie lubiłam chodzić po nocach sama, ale co zrobisz. Zwłaszcza, że to pół godziny drogi szybkim krokiem. Postanowiłam więc iść po kancelarię i stamtąd  swoim wózkiem pojechać do domu. To było chyba najlepsze na co mogłam wpaść, zwłaszcza, że nie piłam znowu tka dużo, a spacer na chłodnym powietrzu mnie jeszcze bardziej otrzeźwi. Ruszam więc szybkim krokiem pod budynek kancelarii.
W mieszkaniu  jestem pół godziny później czyli o 22:30. Zdejmuję płaszcz oraz buty. Torebkę odkładam na komodę, zamykam mieszkanie, a klucze do mieszkania i auta zanoszę do kuchni gdzie rzucam je od progu na lodówkę. Na szczęście nie spadają na płytki co niestety często mi się zdarza.
Nie mi się nie chcę więc tylko zmywam makijaż, przebieram się, a po chwili już gaszę światło i kładę się spać.

----
Matko, jakie flaki z olejem :/ Ja serio to napisałam? O.o
I przepraszam za błędy bo niesprawdzany. I przepraszam, że tak baaardzo długo nic nie było. Nie wiem kiedy następny ale postaram się szybko.
Pozdrawiam ;**