niedziela, 19 czerwca 2016

Siedem

24 marca, wtorek
Wstaję jak zwykle nie spotykając już  w mieszkaniu Pauliny, która zawsze wychodzi wcześniej. Odbębniam poranny rytuał i wychodzę do pracy. Kiedy tylko przekraczam próg kancelarii mój mózg od razu zaczyna myśleć o sprawie sądowej. Wchodzę do swojego gabinetu i zaraz potem pojawia się tam Maciej.
- Cześć – uśmiecham się.
- Cześć, Zuza.
- Co jest? Jakoś dziwnie wyglądasz. – przyglądam mu się
- Źle spałem.   – mówi lekceważąco. - Kawę ci przynieść? – zmienia temat.
- Poproszę – mówię, a chłopak wychodzi. Siadam przy biurku i robię głęboki wdech po czym otwieram akta po raz kolejny i czytam zeznanie jeszcze raz po czym odtwarzam w głowie rozmowę z panią Dagmarą. Ona nie mogłaby zabić męża. Przecież to się kupy nie trzyma. Niby dlaczego? Bo jej podłogę pobrudził, albo wrócił trochę później do domu? No klękajcie narody. I po co? Przecież tylko on zarabiał. Ona zostałaby bez środków do życia i z ogromnym poczuciem winy. Nie wygląda na kobietę, która mogłaby zabić kogoś z zimną krwią. A nawet jeśli. Naprawdę nienawidziłaby męża, miałaby za co żyć i potrafiłaby zabić człowieka to chyba nie byłaby aż taka głupia żeby zostawić ciało na środku korytarza.
Z zamyślenia wyrywają mnie jakieś krzyki dochodzące zza drzwi. Wstaję i je otwieram, a na mnie wpada niska blondynka.
- Pani mecenas Sienkiewicz? – pyta.
- Tak, o co chodzi? – odpieram zdziwiona.
- Pani mecenas, ja mówiłem, że pani jest zajęta, ale ta pani nie chciała słuchać – próbuje tłumaczyć Maciej.
- W porządku – uciszam go. – Rozumiem, pani do mnie, tak? – kiwa głową wygładzając sweter. – W takim razie zapraszam – otwieram szerzej drzwi – I poproszę w końcu tą kawę! – mówię i zamykam drzwi. Proszę siadać – wskazuję jej miejsce, po czym również siadam na swoim fotelu.
- Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Barbara Gruszewska – wyciąga dłoń.
- Zuzanna Sienkiewicz – ściskam ją. – Co panią do mnie sprowadza?
-  Dowiedziałam się, że pani Dagmara jest oskarżona o zabójstwo męża. To jest nie do pomyślenia.
- Zna ją pani? – przyglądam się kobiecie.
- Mieszkam piętro wyżej.
- Dlaczego nie mam pani zeznać? Odmówiła pani? – zaczynam jeszcze raz przeglądać kartki.
- Nie, nie. To nie tak. Mnie nie było w mieście.
- Dobrze, to może po kolei – mówię kiedy Wesołowski przyniósł kawę. – Bo na razie to nie wiem czego pani oczekuje i o co chodzi.
- Już mówię. Tego wieczoru, czyli 15 marca, w piątek miałam jechać do Warszawy. Jechałam późno wieczorem. Z mieszkania wyszłam o 22:45. Pamiętam dokładnie,  bo dostałam wtedy sms’a od kolegi, z pracy, który napisał, że czeka na mnie pod blokiem. Schodziłam po schodach, a z mieszkania państwa Wojciechowskich wyszedł mężczyzna zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na mnie. Rozpoznałam go. To był Tomasz Jabłoński – szybko zapisuję nazwisko.
- Skąd go pani zna?
- Spotykaliśmy się kilka lat temu – odpowiada .
- Rozumiem. Dziękuję pani bardzo. Musi pani teraz złożyć te zeznania na policji.
- Tak, wiem. Mam nadzieję, że pomogłam – wstaje co czynię i ja. Wymieniamy uścisk dłoni, po czym odprowadzam ją do drwi, które zamykam. Wyjmuję telefon z kieszeni spodni i dzwonię do znajomego aspiranta by jak najszybciej spisał zeznania Gruszewskiej i znalazł tego całego Jabłońskiego.
- Coś się wyjaśnia?- pyta Maciek wchodzący do gabinetu.
- Wyobraź sobie, że chyba znaleźliśmy nowego podejrzanego – oświadczam i mówię czego się dowiedziałam.
- Może być. A ty dzisiaj wybiera się gdzieś ze swoim towarzyszem? – porusza idiotycznie brwiami.
- Paulina – syczę.
- Wiesz, że nie umie trzymać języka za zębami – uśmiecha się.
- Zauważyłam. – mruczę wsuwając telefon do kieszeni i biorę łyk kawy.
- To jak? – nie daje za wygraną i rozsiada się na krześle.
- Po pierwsze, to nie jest żaden mój „towarzysz” – kreślę cudzysłów – tylko znajomy – wzruszam ramionami.
- Chyba niedługo co? – szczerzy się.
- Możesz dać sobie siana? – prycham. Co za natrętny gamoń.
- A ty możesz odpowiedzieć?
- A co jak nie odpowiem?
- To nie uzyskam odpowiedzi – stwierdza.
- Cóż za dedukcja – wywracam oczami. – Prawdziwy z ciebie Scherlock.
- Nie uważasz, że tą rozmowę mogłyby przeprowadzić dzieci z przedszkola? – pyta rozbawiony.
- Przecież ty się właśnie na tamtym etapie zatrzymałeś więc co w tym dziwnego? – unoszę brew i krzyżuję ręce na klatce piersiowej
- Mogłabyś sobie darować te złośliwości wiesz? Widzisz się z nim dzisiaj czy nie?
- To przesłuchanie? – unoszę brew, a on nic nie odpowiada. – Nie. Zadowolony? – wzdycham
- Zadowolony, że odpowiedziałaś, ale z odpowiedzi to nie bardzo. A czemuż to?
- Bo Krzysiek pojechał na mecz do Głogowa. A czy teraz możesz wyjść? – wskazuję drzwi.
- Nie można było tak od razu? – wystawia mi język. – Oszczędziłabyś sobie czas.
- Na ciebie przecież zawsze go marnuje.
- No już, już. Zachowaj te uszczypliwości dla Pauliny. – wstaje, otrzepuje wyimaginowany kurz z ramion i wychodzi.
Wzdycham i opadam na fotel. Z kim ja żyję. Podniecają się moja znajomością z Lijewskim, jakby był co najmniej prezydentem albo, nie wiem, chociaż Panasewiczem.

O 15 wychodzę z kancelarii, a kiedy odpalam samochód słyszę sygnał sms’a. Wyjmuję telefon z kieszeni i czytam wiadomość.
 „Życz nam powodzenia”
 "Życzę :P"
Odpisuję.
"Przyda wam się :P"
"Jesteś złośliwa i się nie znasz :P"
"Lubię czasem dokuczać ludziom, zapytaj Pauliny i wypowiedzieć się na temat, z którym długo nie miałam styczności. Typowy Polak :P"
"Kolejna rzecz, którą powinienem o tobie wiedzieć"
"Nie da się ukryć"
"Masz ochotę na film jutro?"
"Jak mi takowa ochota przyjdzie, na pewno dam ci znać ;)"

Odpisuję kończąc naszą konwersację. Po kilkunastu minutach jestem w mieszkaniu i znowu ktoś się do mnie dobija. Tym razem Bogucka.
- Czego? - odbieram.
- Czekam na ciebie na siłowni. Za 15 minut - i na tym skończyła się nasza rozmowa bo brunetka się rozłączyła.
- A pożegnanie to pies? - pytam sama siebie wpatrując się w ekran komórki. A w ogóle, co ona sobie myśli? 15 minut to mi zejdzie znalezienie jakiegoś odpowiedniego ubioru.
Pod siłownią jestem więc pół godziny później. Paulina czeka na mnie przed budynkiem witając się gdy tylko pojawiam się na horyzoncie.
- Nie mogłaś mnie wcześniej poinformować? - pyta poprawiając torbę na ramieniu.
- Wypadło mi z głowy - szczerzy się.
- To fajnie - wywracam oczami.

2 godziny później padnięta i głodna jak wilk wychodzę wraz z Bogucką z siłowni. Rozstajemy się na parkingu by udać się do swoich samochodów.
Kiedy chcę otworzyć auto słyszę dzwonek telefonu. Stwierdzam, że to najlepszy moment żeby jeszcze zapalić więc najpierw wyjmuję papierosa i zapalniczkę. Wyznaję zasadę, że jak ktoś dzwoni to się dodzwoni.
Następnie odbieram połączenie.
- O co chodzi?
- Ten twój nowy świadek złożył zeznanie - słyszę głos znajomej policjantki Wiktorii.
- Wiem, słyszałam je już. Najpierw była u mnie. Macie już tego Jabłońskiego?
- Właśnie po niego jedziemy.
- Dopiero teraz? - dziwię się.
- Nie zajmujemy się tylko twoimi sprawami Zuzka.
- Na prawdę? Zawsze myślałam, że to mój prywatny posterunek - udaję zdziwioną i zaciągam się dymem papierosowym.
- Zabawne.
- Tylko pamiętajcie o odciskach palców na nożu i poinformuj panią Dagmarę, że jutro do niej przyjadę.
- Wedle życzenia. Kończę, cześć.
- Na razie.

W mieszkaniu jedyne na co mnie stać to walnięcie się na kanapę i czekani aż Paulina odgrzeje jedzenie.
Po posiłku obie zajmujemy kanapę i włączamy telewizor. Wpół przytomna oglądam mało ciekawy film kiedy nagle coś mnie tyka i sprawdzam wynik meczu Vive. Okazuje się, że kielczanie wygrali 36:18. W tym samym momencie dostaję sms'a od Krzysztofa więc przez następne 10 minut piszemy. Stwierdzamy, że jednak nie chce nam się iść do kina więc Lijewski proponuje by obejrzeć film u niego. Z chęcią (!) przystaję na jego propozycję i umawiamy się na 20.
- Mam rozumieć, że jutro wieczorem chata wolna? - szczerzy się Bogucka patrząc mi przez ramię.
- A idź ty! - uderzam ją w bark odpychając jednocześnie od siebie.
- No wiesz ty co? A ja ci żarcie odgrzewałam, niewdzięcznico! - oburza się.
- W końcu bym się do kuchni doczołgała - wystawiam jej język.
- Ostatni raz to był - unosi palec wskazujący do góry.
- Dobrze, że masz krótką pamięć - śmieję się. - Nie obrażaj się złotko. Wiesz, że cie kocham - posyłam jej buziaka w powietrzu.
- Ja ciebie też kretynko - śmieje się po czym obejmuje mnie i z całej siły uderza otwartą dłonią w plecy.
Krzyczę z bólu.
- A tego ci nie daruję - patrzę jej wściekłym wzrokiem w oczy masując obolałe tyły.
- Na szczęście twoja pamięć też do trwałych nie należy - puszcza mi oczko.

---
Witam serdecznie pod siódemką po ponad miesięcznej przerwie, ale, ej! przynajmniej to nie była trzymiesięczna przerwa :D

zycie-jest-za-krotkie.blogspot.com <-- zapraszam :)

Przepraszam, jeśli znajdą się jakieś błędy, ale już nie sprawdzałam.
Pozdrawiam i do następnego ;**
















wtorek, 3 maja 2016

Sześć

W poniedziałek do kancelarii weszłam 20 minut spóźniona. Zdecydowanie nie służy mi do późna oglądanie z Pauliną wyciskaczy łez. Nie dość, że się nie wyspałam to jeszcze mam podpuchnięte oczy, które szczypią.
- O, Zuza, dobrze, że jesteś -  gdy odwieszam płaszcz na wieszak w gabinecie do pomieszczenia wpada Maciej.
- Co tam? - pytam odwracając się w jego kierunku.
- Wasilewski ma dla ciebie nową sprawę. Ciężkie to jak cholera, ale wierzy, że uda ci się coś z tego wycisnąć, a Robert aż wariuje z wściekłości, że to jego nie wybrał - uśmiecham się tryumfalnie i przybijamy głośną piątkę.
- A o co właściwie chodzi?
- Tu mam ogół, a na 14 jesteś umówiona z klientką - wyjaśnia. - Zostawię cię teraz, przejrzyj to sobie. - zaczyna się kierować w stronę drzwi, a ja siadam na fotelu.
- Maciuś?
- Tak?
- Zrobisz mi kawki? Nie zdążyłam wypić - wydęłam dolną wargę.
- Za chwile jestem z powrotem - puszcza mi oczko i wychodzi.
- No to co my tutaj mamy? - mruczę do siebie i przysuwam się do biurka po czym otwieram teczkę.

"Dagmara Wojciechowska, lat 45, zamieszała w Kielcach, farmaceutka, oskarżona jest o pobicie i zastrzelenie męża, Dariusza Wojciechowskiego dnia 12 marca 2015 roku, w czwartek o godzinie 22:45.
Biegli psychiatrzy nie stwierdzili niepoczytalności podczas dokonania zarzucanego czynu."


- No i co myślisz? - słyszę nad sobą głos Wesołowskiego i aż podskoczyłam ze strachu.
- Nie strasz mnie tak - oddycham głęboko.
- Przepraszam - postawił na biurku kubek z kawą -  z mlekiem, jedna łyżeczka cukru.
- Dziękuję - od razu wypijam duży łyk - Muszę to wszystko przeczytać, potem spotkam się z nią i zobaczymy.
- To w takim razie nie przeszkadzam - rzuca i wychodzi, a wtedy słyszę dźwięk swojej komórki, która oznajmia mi, że dostałam sms'a. Wyjmuję ją z torebki i przejeżdżam palcem po ekranie by go odblokować i zobaczyć, że wiadomość wysłał Krzysztof. Na moje usta wkradł się lekki uśmiech.


"Cześć, może dałabyś się zaprosić dzisiaj do kina? :)"
"O której?"
"19?"
"W porządku, a kto wybiera film?"
"Jeśli chcesz wybrać to proszę bardzo :)"
"Może jednak zdam się na ciebie. Do 19 :)"

Nie mogłam się pozbyć uśmiechu z twarzy myśląc o dzisiejszym spotkaniu, na pewno miło spędzonym czasie z Krzyśkiem.
Odkładam komórkę i staram się wyrzucić z głowy Lijewskiego póki co skupiając się tylko i wyłącznie na pracy. Na przyjemności czas przyjdzie potem. Zanim to wysłałam jednak jeszcze jedną wiadomość do szczypiornisty.
"Mam tylko nadzieję, że nie zamienisz kina na np. skakanie ze spadochronem"
"Haha, nie tym razem, ale kiedyś, kto wie :D"
Śmieję się pod nosem i teraz już na prawdę zagłębiam się w dokumentach.

"Oskarżona Dagmara W. nie przyznaje się do zarzucanych jej czynów
Dowody świadczące przeciw oskarżonej są następujące:
-odciski palców na nożu, którym zadano cios,
- krew i naskórek denata pod paznokciami oskarżonej,
- obecność w mieszkaniu,
- zeznania sąsiadów, którzy twierdzą, że w rodzinie Wojciechowskich od dawna dochodziło do głośnych kłótni"

"Zenanie oskarżonej złożone na komisariacie policji, dnia 13 marca 2015 roku o godzinie 9:00.
- Czy przyznaje się pani do pobicia, a następnie zadania ciosu nożem Dariuszowi Wojciechowskiemu?
- Jestem niewinna. 
- Proszę mówić prawdę.
- Mówię prawdę. Jak mogłabym go zabić, przecież to mój mąż!
- Dobrze, w takim razie, gdzie pani była 12 marca o 22:45?
- W mieszkaniu.
- I jak mam pani wierzyć, że jest pani niewinna. Nie mamy żadnych świadków. Proszę powiedzieć wszystko od początku.
- Tego wieczoru mąż wyszedł z domu o 20...
- Znowu się państwo pokłóciliście?
- Nie, wyszedł bo był umówiony z kolegami na piwo.
- Co robiła pani w tym czasie?
- Nic szczególnego. Najpierw posprzątałam kuchnię, a później oglądałam telewizję.
- Kiedy wrócił mąż?
- Po 22, nie pamiętam dokładnie. Nie zwróciłam dokładnie uwagi na godzinę.
- Nie pokłóciła się pani z nim?
- Mieliśmy małą sprzeczkę o jakąś błahostkę, ale to kompletnie nie istotne. Zrobiłam mu tyko mały wyrzut, że wszedł z brudnymi butami na dywan.
- Co było potem?
- Poszłam spać i kompletnie nic więcej nie pamiętam."

No i to by było na tyle z zeznania oskarżonej o pobicie i zadanie śmiertelnego ciosu mężowi kobiety. Przeglądam jeszcze zeznania sąsiadów, które nie wnoszą niczego konkretnego. Wzdycham i zamykam teczkę. Unoszę wzrok i patrzę na zegar. Jest już po 13, a ja czuję głód i muszę się już zbierać żeby zdążyć na komendę. Zabieram rzeczy i wychodzę. Po drodze kupuję sobie w sklepie wafle ryżowe, które wprost uwielbiam i zjadam dwa kiedy parkuję pod komisariatem. Chwytam torebkę i wychodzę z samochodu, a następnie go zamykam. Wchodzę do budynku i na korytarzu spotykam niską blondynkę chodzącą nerwowo w tę i we tę. 
- Pani Zuzanna Sienkiewicz? - pyta kiedy koło niej przechodzę.
- Tak, a o co chodzi? - zatrzymuję się.
- Jestem Alicja Wojciechowska, córka Dagmary Wojciechowskiej, której jest pani pełnomocnikiem - mówi wyciągając do mnie rękę.
- Ach, witam - ściskam ją - Gdzie przebywa obecnie pani matka?
- Proszę za mną - rzuca i po chwili dochodzimy do pomieszczenia, do którego wpuszcza nas policjant.
Przy stoliku siedzie zgarbiona brunetka wbijająca wzrok w swoje palce.
- Mamo - mówi cicho blondynka, a kobieta unosi wzrok. - Mamo, to jest pani Zuzanna, będzie twoim adwokatem.
- Zuzanna Sienkiewicz, miło mi - wyciągam dłoń.
- Dagmara Wojciechowska.
Siadamy. Odrzucam włosy do tyłu na plecy i splatam palce dłoni po czym kładę je na blacie stolika.
- Pani Dagmaro - zaczynam - Z tego co czytałam, nie przyznaje się pani do winy. To prawda, że nie zabiła pani męża?
- Nie, nie zabiłam go. Nie zrobiłabym tego - podnosi głos zdenerwowana, a Alicja kładzie dłoń na na jej dłoniach w uspokajającym geście.
- Dobrze, spokojnie. Chciałam się tylko upewnić. Przecież pani nie znam, ale żeby tak się stało musi mi pani teraz powiedzieć wszystko jak na spowiedzi, 100% szczerości, okej? Bez tego ani rusz.
Kobieta kiwnęła głową, a ja wyjęłam teczkę z dokumentami.
- Zdarzały się państwu częste kłótnie? Mam tutaj napisane, że tak twierdzą sąsiedzi, którzy często je słyszeli.
- Charaktery moje i Darka zawsze były wybuchowe, często się kłóciliśmy - wzrusza ramionami.
- Ostatnio częściej?
- Częściej.
- O co?
- Głównie o to, że po przyjściu z pracy znowu gdzieś wychodził.
- Dochodziło do przemocy? - patrzę na nią, a ona spuszcza wzrok. - Mam to rozumieć jako "tak"?
- Niech pani rozumie jak chce - warczy, a ja spoglądam na Alę.
- Mamo - upomina ją.
- Przepraszam. Przepraszam panią. To po prostu zbyt wiele dla mni.
- Rozumiem, może chce pani sobie zrobić przerwę?
- Nie, zrobię jak skończymy - odpowiada.
- W takim razie, dochodziło do przemocy?
- Uderzył mnie, raz czy dwa...
- No to raz czy dwa?
- Chyba trzy jak wrócił bardzo pijany. Ale to nie było często, na prawdę. Zbyszek to był dobry człowiek - ociera oczy.
- Dobrze - kiwam głową - W takim razie niech mi pani opowie teraz o tamtym wieczorze. Wszystko. - opieram się o oparcie krzesła i patrzę uważnie na kobietę. Ona bierze głęboki oddech po czym odrzuca włosy do tyłu, splata palce dłoni i zaczyna mówić.
- Do południa jak zwykle pomagałam pani Irenie, starszej sąsiadce z góry w jej mieszkaniu. Pomagam jej sprzątać, zrobić jakieś większe zakupy czy tego typu sprawy. Przed 13 wróciłam do mieszkania i ugotowałam obiad. Czekając na Darka zrobiłam pranie, a on o 16 wrócił do domu. Zjadł obiad i przed 18 wyszedł bo umówił się z kolegami na piwo. Jak wyszedł posprzątałam w kuchni, a później oglądałam telewizję. Wrócił po 22, zrobiłam mu lekkie czepianie o to, że wszedł w brudnych butach na czystą podłogę w kuchni, a potem poszłam spać i o dziwno miałam bardzo mocny sen. Obudził mnie dopiero rano dzwonek do drzwi i gdy wyszłam w sypialni zobaczyłam go - głos jej się załamał, a oczy zaszły łzami. Alicja objęła matkę, a ja cierpliwie czekałam aż dojdzie do siebie. Zajęło jej to kilka chwil i zaczęła mówić - zobaczyłam go leżącego na podłodze w kałuży zaschniętej krwi.
- Dobrze, a jeszcze jedno pytanie. Czy pani mąż miał jakichś wrogów, nie wiem, zalazł komuś za skórę?
- Z jego charakterem pewnie nie jednemu, ale nie przypominam sobie żebym coś zauważyła albo żeby coś mówił.
- W takim razie na razie to tyle. W tym tygodniu postaram się jeszcze panią odwiedzić, a gdyby przypomniało się pani coś istotnego to proszę od razu się kontaktować. Do widzenia.
- Pójdę panią odprowadzić. Zaraz wracam mamo - ściskam jeszcze dłoń Wojciechowskiej i z Alicją kierujemy się do wyjścia.
Zatrzymujemy się na parkingu, a ja wyjmuję papierosa.
- Wierzy pani mojej matce? - pyta z niepewnością.
- Wierzę. Zawsze wierzę swoim klientom, a potem dowodami staram się podeprzeć swoją wiarę.
- Myśli panni, że dużo czasu może minąć do pierwszej rozprawy?
- Na razie jest oskarżona, dowody jakieś tam, zebrane, ale nie ma motywu. Bo po jaką cholerę pani matka miałaby zabijać męża skoro nie było miedzy nimi nie było aż tak źle. A nawet jakby było to czy byłaby tak głupia i po prostu zostawiła ciało na podłodze i pozwoliłaby żeby listonosz zadzwonił na policję? Nie wydaje mi się. Twoja matka wygląda na mądrą kobietę - po raz kolejny zaciągam się papierosem patrząc na Alicję.
- Raczej by tak nie zrobiła - stwierdza.
- Więc teraz moja w tym głowa żeby to udowodnić i obronić ją w sądzie.
- Jakby sobie pani miała nie poradzić to bym się do pani nie zgłaszała - uśmiecha się lekko co odwzajemniam.
- Miło mi, ale na to przyjdzie czaj jak uniewinnią pani matkę, a teraz przepraszam, muszę już jechać - zdeptuję papierosa i otwieram samochód.
- Do widzenia i proszę mi mówić po imieniu - rzuca jeszcze kierując się z powrotem w kierunku wejścia do budynku.

Siedzę w kuchni przy oknie i zaciągam się dymem papierosowym próbując zastanowić się nad jakimkolwiek wątkiem w sprawie, ale skutecznie utrudnia mi to wpadający coraz częściej w moje myśli Krzysiek. A propos Krzyśka, patrzę na zegar i widzę, że mam jeszcze nie całe 2 godziny do dzisiejszego spotkania. Dopalam papierosa i gaszę go w popielniczce po czym biorę kubek z kawą i idę do salonu. Włączam telewizor, a do sofy przysuwam ławę z laptopem. Jego również włączam po czym przeglądam co się w świecie dzieje.
- Zuzka! - słyszę krzyk Pauliny.
- Obecna! - odkrzykuję.
- Zarezerwuj sobie jutrzejsze popołudnie od 17 do 19 na siłownię, co? - staje w drzwiach.
- Skoro muszę.
- Musisz - posyła mi buziaka w powietrzu. Patrzę na zegar i widzę, że jest już 18:10. Zrywa mnie z kanapy i lecę do pokoju po ubrania, a potem wpadam do łazienki. Biorę prysznic i myję włosy. Potem szybko je rozczesuje i wysuszam co mimo wszystko zajmuje mi aż 15 minut. Ubieram się i robię makijaż. Wychodzę z łazienki i sprawdzam która godzina. Zostało mi 15 minut. W korytarzu ubieram buty oraz kurtkę.
- Wybierasz się gdzieś? - pyta zza moich pleców Bogucka. Odwracam się i widzę jak opiera się o ścianę gryząc paluszki i wbijając we mnie wzrok.
- Nie miałaś czasem ograniczać przekąsek? - ripostuję.
- Pierwsza spytałam - mruży oczy.
- Idę do kina.
- Sama? - unosi brew.
- Tak - wzdycham - Nie mogę?
- Idziesz z Lijewskim - stwierdza szczerząc się. Milkę. Przebrzydłe stworzenie. - Idziesz z Lijewskim! - cieszy się jak dziecko. To w końcu ja z nim idę czy ona?
- Możesz przestać świrować? - warczę odrzucając włosy do tyłu i chwytając telefon.
- No to baw się dobrze - mówi gdy podchodzę do drzwi cmokając w powietrzu.
- Będę - mruczę.
Wychodzę i zamykam drzwi. Schodzę schodami na dół bo mam jeszcze trochę czasu. Ona jest nie do zniesienia. Jakaś masakryczna. Co ją tak w tym jara to ja nie wiem. Lijewski też człowiek.
Siadam na ławce i wyciągam przed siebie nogi.
- A co pani adwokat tutaj robi? - słyszę zza pleców głosy Mirki. Odwracam się i uśmiecham do przyjaciółki.
- A nic konkretnego. A ty gdzie się wybierasz? - pytam i wtedy mój wzrok pada na jej lekko zaokrąglony brzuszek. Moje usta bezwiednie się otwierają.
- Tak, jestem w ciąży - śmieje się lekko.
- Gratulacje - przytulam ją - Nie wiem jak ty sobie z nimi poradzisz. Ja bym nie wyrobiła - przyznaję.
- Tak tylko mówisz, a prawda jest taka, że jakbyś miała to i tak byś sobie musiała dać radę - wzrusza ramionami.
- Miałaś zamiar powiedzieć mi wcześniej niż po porodzie?
- Miałam się przypałętać, gdzieś niedługo - drapie się w kark.
- Spróbuj się tak Paulinie wytłumaczyć - szczerzę się.
- Ojjj, będzie ciężko - przyznaje i obie się śmiejemy.
Wtedy pod blok podjeżdża auto Krzysztofa.
- Ty mi się spróbuj z tego wytłumaczyć - wskazuje oczami na samochód, uśmiecha się jeszcze i odchodzi, a ja wywracam w duchu oczami i wsiadam do pojazdu witając się z Lijewskim.
- Jak ci minął dzień? - pyta gdy ruszamy.
- W porządku aczkolwiek mogło być lepiej. - odpowiadam.
- Coś nie tak? - drąży temat rzucając na mnie okiem po czym znów patrząc na jezdnie.
- Nie tylko dostałam nową sprawę i ... coś czuję, że troszkę mi z nią zejdzie - wzdycham - Ale nie będę cię tu zanudzać. A tobie? - typowe odbicie piłeczki by pociągnąć temat. Tylko przyklasnąć Sienkiewiczówna.
- W sumie też nieźle tylko trochę nudno. Przydałby się jakiś skok na bungee albo ze spadochronem żeby ciut urozmaicić - oboje się zaśmialiśmy.
Po chwili byliśmy już pod kinem. Okazało się, że Krzysztof wybrał komedię. Szczerze? Na to liczyłam. Przynajmniej nie zachował się jak wszyscy, którzy wybierając horror po to żeby przez chwilę wykazać się "męstwem" Ludzie, serio?
Wielki plus, panie szczypiornista. Wielki plus.
Film mi się spodobał i nie był jednym z tych, które komedią są tylko z nazwy.
- To może teraz na jakąś pizzę? - proponuje Krzysiek gdy wychodzimy z kina, a mnie przeszedł dreszcz. Robiło się już jednak chłodno, zwłaszcza po wyjściu z ciepłego kina.
- A sportowcy nie powinni się czasem zdrowo odżywiać? - pytam drocząc się.
- Raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziło - śmieje się - No chyba, że nie chcesz.
- Chcę, chcę. Ostatnio Paulina, z którą mieszkam,pamiętasz? - kiwa głową na znak, że owszem. - robi mi rewolucje i jadamy tylko zdrowo więc przyda się jakaś odmiana.
- W takim razie zapraszam - otwiera mi drzwi pasażera, a chwile później już znajduje się za kierownicą i ruszamy.
Po chwili jesteśmy już w pizzeri i zamawiamy pizzę oraz napoje. Gdy oczekujemy na zamówienia rozmowa najpierw jakoś się nie klei, ale potem jest już coraz lepiej. Krzysiek opowiada mi o swoim dzieciństwie, o rodzicach, o Marcinie i ich genialnych zabawach. O początkach z koszykówką, a potem o tym jak za sprawą taty wraz z bratem pokochali piłkę ręczną miłością wieczną oczywiście nie zapominając o koszu, który cały czas śledzą. Rzuca żarcikami, rozbawia mnie i gada jak najęty, a ja wcale nie chciałam przestać go słuchać.
- No, ale ja się tutaj produkuję, a ty się nic nie odzywasz. Aż tak zanudzam? - pyta.
- Nie skąd - zaprzeczam szybko. - Mogłabym cię słuchać cały czas - kiedy tylko te słowa opuszczają moje usta od razu zaczynam w myślach wyzywać moją głupotę,. Brawo Zuzka, ty jak coś powiesz to normalnie klękajcie narody. Na twarzy Krzyśka na chwilę pojawia się cwaniacki uśmieszek, który jednak szybko ukrywa upijając łyk soku.
- Może teraz ty coś poopowiadaj bo mi się już zęby spociły - szczerzy się, a ja po prostu nie mogłam się nie zaśmiać.
- Niestety nie uraczę cię żadną opowieścią o budowaniu domku na drzewie, kradzieży ukrytych słodyczy z rodzeństwem czy innych tego typu rzeczach bo jestem jedynaczką.
- Tyle cię ominęło - stwierdza.
- Odbiłam sobie na studiach z kolegami z roku - uśmiecham się na samo wspomnienie moich zajebistych ludzi z uczelni.  - Nie wiem co mam ci powiedzieć bo nie posiadam jakichś wybitnych osiągnięć jak na przykład ty.
- Jakich tam wybitnych - macha ręką. Podczas swojego monologu nie wspomniał ani słowem o żadnym medalu.
- Mam ojca, który ogląda piłkę ręczną nałogowo i czasem miałam wrażenie, że kocha ją bardziej niż matkę.
- Grał kiedyś? - zaciekawia się.
- Podobno tak, ale wiązadła mu poszły. Miał operację, ale gdy wrócił do gry cały czas odczuwał ból i okazało się, że wiązadło się nie przyjęło - wzruszam ramionami.
- Wstrętna kontuzja - stwierdza krzywiąc się lekko - Kto wie, może gdyby nie ona byłabyś teraz córką jakiegoś byłego wybitnego piłkarza ręcznego - śmieje się.
- Kto wie? Może i tak? - uśmiecham się. - Może nie siedziałabym tu teraz z tobą tylko już ułożyłabym sobie życie, co już dawno powinnam zrobić według mojej matki - poruszam obojętnie ramieniem po czym upijam łyk soku.
- Nie macie dobrych relacji? - pyta ostrożnie po kilku sekundach ciszy.
- Czy ja wiem? - patrzę na niego lekko przekrzywiając głowę i zastanawiając się - Ostatnio pokłóciłyśmy się więcej niż zwykle. Każda z nas lubi mieć ostatnie słowo, a mama lubi mieć wszystko pod kontrolą. W końcu dyrektor wielkiej firmy.
- Byłaś kiedyś za granicą? - pyta zmieniając temat.
- Zwiedziłam Polskę wzdłuż i wszerz, ale za granicą byłam tylko w Szwajcarii na nartach. Ale zawsze chciałam polecieć do Anglii albo do Stanów. Ty za to byłeś tu i tam - stwierdzam.
- Gdzieś się raz na jakiś czas przypałętałem - śmieje się.
- A gdzie najbardziej ci się podobało?
- Hiszpania. Zdecydowanie. Plaża, morze, słońce. Żyć nie umierać.
- Ja wprost przeciwnie.Góry, śnieg, narty, snowboard.
- Dobrze jeździsz?
- Urodziłam się w Zakopanem.
- I wszystko jasne - uśmiecha się. - Hej, czyli mam do czynienia z prawdziwą góralką?
- Z krwi i kości - szczerzę się.
- Ale nie mówisz inaczej. - opiera łokieć na blacie stołu, a brodę opiera na dłoni.
- 8 lat w Kielcach - wzruszam ramionami.
- A po jakieś lekcje z jazdy na nartach to można się do pani zgłosić? - uśmiecham się szeroko.
- Za odpowiednią opłatom jestem w stanie znaleźć wolny termin - dołączam się do niego.
Kilka minut później zbieramy się z pizzeri, a kolejne 10 później jesteśmy pod moim blokiem.
- Dziękuję za miły wieczór - uśmiecham się do Lijewskiego. Widzę tylko kontury jego twarzy dzięki światłu stojącej niedaleko latarni.
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani adwokat mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
- Jasne, na razie - uśmiecham się po raz ostatni po czym pociągam za klamkę i wysiadam z samochodu.
Szybko znajduję się pod drzwiami, które są zamknięte. Otwieram je po czym po cichu wchodzę do środka. Chciałam bezszelestnie przejść do swojego pokoju i gdy już naciskałam klamkę z salonu, w którym najwyraźniej siedziała Paulina o czym świadczyła świecąca się lampka, dobiegł mnie wybuch szlochu. Nie myśląc za wiele od razu wpadam do pomieszczenia.
- Paulina, co się stało?! - wykrzykuję przerażona. Bogucka siedzi na kanapie, na kolanach trzyma laptop, a którego dochodzą odgłosy z jakiegoś filmu, a ona trzyma w ręku mokrą chusteczkę i ma zaczerwienione oczy.
- No bo on... i ona.... - szlocha - A ona nie może.... i on - nie rozumiem ani słowa więc siadam obok niej i ruszam myszkę by zobaczyć tytuł filmu.
- Szkoła uczuć? Czy to nie ekranizacja tej powieści Sparksa? - pytam.
- Dokładnie - pociąga nosem - Jak wyszłaś to stwierdziłam, że pooglądam ekranizacje jego książek i ryczę sobie tak od 5 godzin - opiera głowę na moim ramieniu.
- O, moje biedactwo - przytulam ją uśmiechając się.
- Oczy mnie pieką jak cholera i jestem wykończona i potyrana emocjonalnie, ale gdyby nie to, to byś mi się tu zaraz musiała spowiadać. Upiekło ci się dzisiaj - wstaje - Bądź łaskawa wyłączyć i posprzątać te chusteczki. Idę spać - mruczy i wychodzi, a ja tylko się zaśmiałam.


----
Uwaga, historyczny moment. Pojawia się szósteczka! :D
Trochę mi to zeszło, ale cieszmy się i radujmy, że jest :) Nie wiem kiedy następny, ale postaram się żeby nie pojawił się po trzech miesiącach.
Pozdrawiam ;**










sobota, 13 lutego 2016

Pięć

Siedzę w kuchni słuchając radia i przeglądając gazetki Avona. Jedną stopę oparłam na takiej stołku, który był pod stołem, a drugą podciągnęłam na siedzenie. Lewą ręką nabierałam musli i wkładałam ją do ust, a drugą przewracałam strony. Była już 12, a ja nie raczyłam si nawet przebrać z piżamy mimo, że wstałam jakieś 2 godziny temu. Weekendy mniej więcej tak u mnie wyglądają. Spanie do południa, paradowanie w piżamie do popołudnia, a potem jak mnie tchnie to idę się przejść. Już mnie dzisiaj Paulina o 8 chciała wyciągnąć na biegani, ale twardo udawałam, że śpię co potem jeszcze mi się udało jak już wreszcie wyszła. A skoro o niej mowa...
- Jestem! - krzyczy trzaskając drzwiami.
- Mhm - mruczę prawie opluwając się musli. Bogucka pojawia się w kuchni.
- Widzę, że typowy weekend mecenas Sienkiewicz trwa w najlepsze. - stwierdza biorąc łyka soku z mojej szklanki.
- Owszem i ma się dobrze. Pobiegała?
- Pobiegała. - kiwa głową -Jakieś konkretne plany na dzisiaj? - pyta siadając przy stole i biorąc kolejnego łyka z mojej szklanki.
- Twoje? - warczę zabierając jej szklankę i stawiając po drugiej stronie miski, tak żeby nie miał do niej dostępu. Ona przewraca oczami i wreszcie sobie nalewa po czym zajmuje z powrotem miejsce.
- Więc? Jakie plany? - bierze duży łyk.
- Idę na drinka z Krzyśkiem- mówię obojętnie poruszając prawym ramieniem i przewracając kartkę, a Paula wypluwa napój z usta. Ja pierdolę i kto to będzie sprzątał?
- CZEMU JA NO NICZYM NIE WIEM?! - krzyczy wybałuszając na mnie oczy.
- Bo nie pytałaś? - unoszę brew.
- Już nie udawaj, że podchodzisz do tego tak na kompletnym luzie - mówi patrzą na mnie z politowaniem.
- A jak mam podchodzić? Przecież ja go ledwie znam, a ty sobie wyobrażasz nie wiadomo co. Uspokój się.
- Ale dzisiaj się lepiej poznacie - porusza brwiami szczerząc się - Ja ci mówię. Coś się z tego wykluje - celuje we mnie palcem wskazującym.
- Lepiej niech ci się mózg wykluje - pukam się w czoło - A ja jestem ciekawa co się wykluwa u ciebie i Maćka - zmieniam cwaniacko temat.
- Coraz więcej - wystawia mi język.
- Tak myślałam. Jesteście razem czy nie?
- Tak oficjalnie to jeszcze nie - rzuca na co ja przewracam oczami.
- A kiedy będzie oficjalnie? Lepiej się zdecydujcie bo nie będę wiedzieć kiedy mam wam kupić ekspres na pierwszą rocznicę.
- Jakie ekspres?
- Nie ważne - macham ręką śmiejąc się. - Widzicie się dzisiaj czy nie?

- Mamy iść do kina - oznajmia.
- To zakładam, że od dzisiaj będziecie - szczerzę się - Oficjalnie oczywiście
Bogucka chce odpowiedzieć, ale słyszę dźwięk przychodzącego sms;a. Sięgam ręką po telefon, odblokowuję klawiaturę i odczytuję wiadomość od Lijewskiego.

          „Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłaś, ale wpadłem na lepszy pomysł. Jeśli się zgodzisz odpuścimy sobie dzisiaj i pójdziemy gdzieś, gdzie poprawisz sobie kondycję”

- Czyżby Krzysiu? – porusza głupkowato brwiami.
- Może – wystawiam jej język
- Więc sobie nie przeszkadzajcie – posyła mi buziaka, wstaje i wychodzi, a ja odpisuje.

         „Nie rozmyśliłam się, spokojnie J Chcesz mnie na siłownie zabrać?”

           „W o wiele fajniejsze miejsce, choć tak jak mówiłem, trenerem jestem świetnym :D. 
              Bądź gotowa o 16. Przyjadę po ciebie”
Odkładam telefon już nic nie odpisując i zastanawiam się chwilę co to by mogło być za miejsce.
Nic nie przychodzi mi do głowy więc odpuszczam.
- Kto robi obiad? – krzyczę o Pauliny.
- Dzisiaj moja kolej. Zaraz przyjdę – odkrzykuje ze swojego pokoju.

O 14:30, po zjedzeniu posiłku zaczynam się ogarniać przed wyjściem. Biorę prysznic myjąc również włosy. Wycieram ciało ręcznikiem i ubieram się w czarne rurki, koszulkę, a na to planuję zarzucić bluzę. Skoro ma to być miejsce, w którym mam „poprawić kondycję”, zakładam, że nie będzie mi potrzebny strój wieczorowy. Suszę włosy i związuję je w zwykłego kucyka na czubku głowy. Nakładam podkład i maluję rzęsy bo bez tego nie mogłabym się obejść i wychodzę z łazienki. Wkraczam jeszcze do kuchni by się napić i chwytam telefon. Mam jeszcze 45 minut do przyjazdu Krzyśka.

                    „Mam wziąć coś konkretnego?”

                   „Nic nie będzie ci potrzebne. Ubierz się tylko wygodnie”

                  „Nie zdradzisz mi gdzie jedziemy?”

                   „Niespodzianka
Co za człowiek….
Wsuwam telefon do kieszeni, chwytam paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyjmuję jednego, a resztę zostawiam na lodówce. Kieruję się do korytarza gdzie ubieram bluzę i cienką skórzaną kurtkę oraz buty
-Idę!- krzyczę do Boguckiej.
- Wszystko mi opowiesz. Pa! – odkrzykuje  z pokoju.
- Chyba  w snach – mruczę do siebie.
- Słyszałam!
Wychodzę z mieszkania i wsiadam do windy. Po chwili jestem na parterze i wchodzę z bloku. Mam jeszcze pół godziny. Siadam na ławce i odpalam papierosa, a zapalniczkę wsuwam do kieszeni. Zaciągam się dymem i obserwuję otoczenie cierpliwie czekając.
O 16:00 pod blokiem pojawia się czarny samochód. Unoszę wzrok znad telefonu. Drzwi się otwierają i wysiada z niego uśmiechnięty Lijek.
- Zapraszam – uśmiecha się. Odwzajemniam gest i wstaję z miejsca po czym wsiadam na miejsce pasażera, a on rusza.
- Teraz możesz mi nareszcie powiedzieć? – pytam.
- Zawsze jesteś taka dociekliwa? – pyta uśmiechając się.
 - Jestem prawnikiem, taka moja natura – wzruszam ramionami – zresztą, lubię wszystko wiedzieć.
- Dowiesz się na miejscu – odpowiada – Po drodze zgarniemy jeszcze trzy osoby. Nie przeszkadza ci to? – zerka na mnie.
- Dlaczego miałoby? Przecież wywozisz mnie nie wiadomo gdzie. Trzy osoby w te czy we w te nie robi mi żadnej różnicy – odpieram.
- Cieszę się – śmieje się.
- Ej, tylko nie mów, że będziemy grać w ręczną.
- Nie chcesz?
- Przecież kompletnie nie umiem grać. Piłki bym nie złapała – oboje się zaśmialiśmy – Lubię obserwować, nie grałam od skończenia szkoły.
- Oj tam, nie byłoby tak źle. Klejem by ci się ręce posmarowało, przyzwyczaiłabyś się i byłoby okej.
- Czyli będziemy grać?
- Pudło.
- Szlag – mówię, Krzysztof się śmieje.
- Na pewno ci się spodoba. Ale jak chcesz to możesz zgadywać – mówi i zatrzymuje się a po chwili do samochodu wsiadają wyżej wspomniane trzy osoby :Michał Jurecki, Piotr Chrapkowski i Grzegorz Tkaczyk.
-Spóźnienie – rzuca Jurecki pakując się do auta i zamykając drzwi.
- Potwierdzam – przytakuje Chrapkowski także zamykając drzwi, tylko z nieci głośniejszym trzaskiem.
- Nie trzaskaj – jęczy zrozpaczony prawy rozgrywający co kwituję śmiechem.
- O a co to za piękną panią wieziesz, że sobą? – zapytał zauważający mnie Dzidzia.
- Mam nadzieję, że niczym jej nie odurzyłeś – wtrącił się Tkaczyk.
- Ha, ha, ha – wywrócił oczami Lijewski.
- Zuzanna Sienkiewicz – witam się z nimi.
- Krzysiu nic nam nie mówił, że ma takie ładne koleżanki – szczerzy się Chrapkowski.
- I widać dobrze zrobiłem – mruczy pod nosem Krzysztof.
- Zostawia nas – chlipie Piotr ocierając łzę spod oka.
- Nadal nie wierzę, że będziesz ojcem. – kręci głową Grzegorz.
- Przynajmniej będzie mógł pogadać z kimś kto jest na podobnym poziomie intelektualnym co on  - stwierdza Michał.
- Ha, ha, ha – Piotrek stwierdza natomiast, że to nie było śmieszne.
- Reszta już będzie na miejscu? – pyta Młody zmieniając temat.
- Mają być - odpiera Krzysiek.
- Powiecie mi w końcu dokąd jedziemy? Bo zakładam, że jedziemy wszyscy w to samo miejsce.
- Niespodzianka – ubiega szczypiornistów Lijewski, a ja patrzę na niego groźnym wzrokiem.
Po kilku minutach jesteśmy na miejscu i wychodzimy z samochodu.
- Paintball? – pytam czytając napis i przekrzywiając nieznacznie głowę w lewo.
- Mówiłem, że sobie kondycję poprawisz. Pobiegamy trochę – szczerzy się Krzysiu.
- Na to wygląda – stwierdzam.

Stoimy już na miejscu gdzie to wszystko miało się odbywać wyposażeni w odpowiednie stroje moro, maski oraz pistolety z farbą zwane markerami. Kiedy podchodzi do nas jeszcze 7 osób ubranych w takie same stroje jak my.
- Chłopaki to Zuza, Zuza to Sławek, Julen, Piotrek, Mateusz, Tomek, Ivan i Tomas – Krzysztof dokonuje profesjonalnej prezentacji. Wymieniamy szybko uściski dłoni, a potem Lijek kontynuuje – Proponuje żeby podzielić się na dwie drużyny i która pierwsza zdobędzie flagę, która jest gdzieś ukryta wygrywa. Co wy na to?
- Jestem za – wzruszam ramionami. W ogóle to dopiero się skapnęłam, że jestem tutaj jedyną przedstawicielką płci pięknej…
Wszyscy byli za więc Lijewski (nie mam zielonego pojęcia skąd) wyjął 6 chustek pomarańczowych i 6 zielonych po czym podzielił nas na drużyny. Barwy zielonych prezentowali : Szmal, Grabarczyk, Jachlewski, Rosiński, Cupić i Reichman natomiast barwy pomarańczowych : ja Tkaczyk, Lijewski, Chrapkowski, Jurecki i Aginagalde.
Zawiązałam chustę pod szyją bo uważałam, że tam mi będzie najwygodniej. Inni umieścili je w różnych miejscach; na ramionach, nadgarstkach, czy kostkach. Rozeszliśmy się lub bardziej trafnie będzie powiedzieć, że rozbiegliśmy się w różnych kierunkach. Czas start.

Łaże już po tych łąkach chyba z pół godziny. Nikogo nie widziałam, nikt chyba mnie też nie widział. Czołgam się właśnie pod górkę, a gdy już na nią wyłaże zauważam czerwoną flagę.
- Oł jeeee – mówię zadowolona do siebie. Rozglądam się i wstaję po czym zaczynam podchodzić do patyka, na którym wisi. W ostatniej chwili uchylam się przed kulką farby lecącą w moją stronę od Grabarczyka po czym oddaję mu, lecz celnie. Ten pada udając nieżywego, a ja zgarniam flagę i wydając okrzyk radości niczym dzieciak. Następnie z uśmiechem podchodzę do Piotrka i podaję mu rękę pomagając wstać.
- Gratulację – uśmiecha się.
- A dziękuję – kłaniam się w pas. O dziwo, sprawia mi to dużo radości. – Myślisz, że dużo osób „nie żyje”?
- Nie mam pojęcia – wzrusza ramionami – Wróćmy na start i będziemy do nich dzwonić.
Tak też zrobiliśmy, a zanim wszyscy się zjawili zdążyliśmy się przebrać i zmarznąć, a na dworze zrobiło się ciemno.
- No wreszcie?! Ileż można na was czekać?! – wyrzucił ręce do góry obrotowy kiedy wszyscy się zjawili.
- Wiesz, jak daleko byliśmy, prawie zabiłem Młodego, a ty każesz nam wracać, tak się nie robi stary – mówi Sławek grożąc mu palcem.
Po 15 minutach zbieramy się do samochodów. Wracamy tym samym składem. Odwozimy  chłopaków tam skąd ich wzięliśmy.
- Miło było poznać i zapraszamy na Legionów – mówi uśmiechnięty Dzidziuś.
- Mi również i chętnie skorzystam z propozycji. – odpowiadam uśmiechem.
- Trzymam za słowo – rzuca jeszcze Chrapek i trzaska drzwiami.
- Czemu mam wrażanie, że zrobił to specjalnie? – jęczy Krzysztof, a ja się śmieje. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że zamieniłem drinka na paintball? – zerka na mnie ruszając.
- Skąd, świetnie się  bawiłam – uśmiecham się – Zwłaszcza, że wygraliśmy – puszczam mu oczko.
- No to się cieszę, a tamto odbijemy sobie innym razem, co?
- Jak sobie życzysz – uśmiech nie schodzi mi z twarzy. – Masz ochotę wejść? – pytam kiedy jesteśmy pod moim blokiem.
- Chętnie, ale brat miał przyjechać i…
- Innym razem – puszczam mu oczko – Do zobaczenia Krzysiu – wychodzę z auta i ruszam do wejścia bloku, a po chwili jestem już w naszym mieszkaniu. Zdejmuję buty i zamieniam je na ciepłe kapcie. Wchodzę do kuchni i spoglądam na zegarek. 19:00. Przechodzi mnie dreszcz zimna więc pocieram dłonie o siebie i wstawiam wodę na herbatę, a w tak zwanym międzyczasie przygotowuję sobie kanapki. Kolację skonsumowałam w salonie oglądając telewizję i tak spędzając resztę wieczoru.


----
WITAM, CZEŚĆ I CZOŁEM!
Word mówi, że to ma 4 strony, a ja mówię, że trochę mnie tu nie było, ale dzięki kochanej osóbce się ogarnęłam i dodaję :)
Mam nadzieję, że ktoś się ucieszył.
Pozdrawiam cieplutko ;**