niedziela, 19 czerwca 2016

Siedem

24 marca, wtorek
Wstaję jak zwykle nie spotykając już  w mieszkaniu Pauliny, która zawsze wychodzi wcześniej. Odbębniam poranny rytuał i wychodzę do pracy. Kiedy tylko przekraczam próg kancelarii mój mózg od razu zaczyna myśleć o sprawie sądowej. Wchodzę do swojego gabinetu i zaraz potem pojawia się tam Maciej.
- Cześć – uśmiecham się.
- Cześć, Zuza.
- Co jest? Jakoś dziwnie wyglądasz. – przyglądam mu się
- Źle spałem.   – mówi lekceważąco. - Kawę ci przynieść? – zmienia temat.
- Poproszę – mówię, a chłopak wychodzi. Siadam przy biurku i robię głęboki wdech po czym otwieram akta po raz kolejny i czytam zeznanie jeszcze raz po czym odtwarzam w głowie rozmowę z panią Dagmarą. Ona nie mogłaby zabić męża. Przecież to się kupy nie trzyma. Niby dlaczego? Bo jej podłogę pobrudził, albo wrócił trochę później do domu? No klękajcie narody. I po co? Przecież tylko on zarabiał. Ona zostałaby bez środków do życia i z ogromnym poczuciem winy. Nie wygląda na kobietę, która mogłaby zabić kogoś z zimną krwią. A nawet jeśli. Naprawdę nienawidziłaby męża, miałaby za co żyć i potrafiłaby zabić człowieka to chyba nie byłaby aż taka głupia żeby zostawić ciało na środku korytarza.
Z zamyślenia wyrywają mnie jakieś krzyki dochodzące zza drzwi. Wstaję i je otwieram, a na mnie wpada niska blondynka.
- Pani mecenas Sienkiewicz? – pyta.
- Tak, o co chodzi? – odpieram zdziwiona.
- Pani mecenas, ja mówiłem, że pani jest zajęta, ale ta pani nie chciała słuchać – próbuje tłumaczyć Maciej.
- W porządku – uciszam go. – Rozumiem, pani do mnie, tak? – kiwa głową wygładzając sweter. – W takim razie zapraszam – otwieram szerzej drzwi – I poproszę w końcu tą kawę! – mówię i zamykam drzwi. Proszę siadać – wskazuję jej miejsce, po czym również siadam na swoim fotelu.
- Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Barbara Gruszewska – wyciąga dłoń.
- Zuzanna Sienkiewicz – ściskam ją. – Co panią do mnie sprowadza?
-  Dowiedziałam się, że pani Dagmara jest oskarżona o zabójstwo męża. To jest nie do pomyślenia.
- Zna ją pani? – przyglądam się kobiecie.
- Mieszkam piętro wyżej.
- Dlaczego nie mam pani zeznać? Odmówiła pani? – zaczynam jeszcze raz przeglądać kartki.
- Nie, nie. To nie tak. Mnie nie było w mieście.
- Dobrze, to może po kolei – mówię kiedy Wesołowski przyniósł kawę. – Bo na razie to nie wiem czego pani oczekuje i o co chodzi.
- Już mówię. Tego wieczoru, czyli 15 marca, w piątek miałam jechać do Warszawy. Jechałam późno wieczorem. Z mieszkania wyszłam o 22:45. Pamiętam dokładnie,  bo dostałam wtedy sms’a od kolegi, z pracy, który napisał, że czeka na mnie pod blokiem. Schodziłam po schodach, a z mieszkania państwa Wojciechowskich wyszedł mężczyzna zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na mnie. Rozpoznałam go. To był Tomasz Jabłoński – szybko zapisuję nazwisko.
- Skąd go pani zna?
- Spotykaliśmy się kilka lat temu – odpowiada .
- Rozumiem. Dziękuję pani bardzo. Musi pani teraz złożyć te zeznania na policji.
- Tak, wiem. Mam nadzieję, że pomogłam – wstaje co czynię i ja. Wymieniamy uścisk dłoni, po czym odprowadzam ją do drwi, które zamykam. Wyjmuję telefon z kieszeni spodni i dzwonię do znajomego aspiranta by jak najszybciej spisał zeznania Gruszewskiej i znalazł tego całego Jabłońskiego.
- Coś się wyjaśnia?- pyta Maciek wchodzący do gabinetu.
- Wyobraź sobie, że chyba znaleźliśmy nowego podejrzanego – oświadczam i mówię czego się dowiedziałam.
- Może być. A ty dzisiaj wybiera się gdzieś ze swoim towarzyszem? – porusza idiotycznie brwiami.
- Paulina – syczę.
- Wiesz, że nie umie trzymać języka za zębami – uśmiecha się.
- Zauważyłam. – mruczę wsuwając telefon do kieszeni i biorę łyk kawy.
- To jak? – nie daje za wygraną i rozsiada się na krześle.
- Po pierwsze, to nie jest żaden mój „towarzysz” – kreślę cudzysłów – tylko znajomy – wzruszam ramionami.
- Chyba niedługo co? – szczerzy się.
- Możesz dać sobie siana? – prycham. Co za natrętny gamoń.
- A ty możesz odpowiedzieć?
- A co jak nie odpowiem?
- To nie uzyskam odpowiedzi – stwierdza.
- Cóż za dedukcja – wywracam oczami. – Prawdziwy z ciebie Scherlock.
- Nie uważasz, że tą rozmowę mogłyby przeprowadzić dzieci z przedszkola? – pyta rozbawiony.
- Przecież ty się właśnie na tamtym etapie zatrzymałeś więc co w tym dziwnego? – unoszę brew i krzyżuję ręce na klatce piersiowej
- Mogłabyś sobie darować te złośliwości wiesz? Widzisz się z nim dzisiaj czy nie?
- To przesłuchanie? – unoszę brew, a on nic nie odpowiada. – Nie. Zadowolony? – wzdycham
- Zadowolony, że odpowiedziałaś, ale z odpowiedzi to nie bardzo. A czemuż to?
- Bo Krzysiek pojechał na mecz do Głogowa. A czy teraz możesz wyjść? – wskazuję drzwi.
- Nie można było tak od razu? – wystawia mi język. – Oszczędziłabyś sobie czas.
- Na ciebie przecież zawsze go marnuje.
- No już, już. Zachowaj te uszczypliwości dla Pauliny. – wstaje, otrzepuje wyimaginowany kurz z ramion i wychodzi.
Wzdycham i opadam na fotel. Z kim ja żyję. Podniecają się moja znajomością z Lijewskim, jakby był co najmniej prezydentem albo, nie wiem, chociaż Panasewiczem.

O 15 wychodzę z kancelarii, a kiedy odpalam samochód słyszę sygnał sms’a. Wyjmuję telefon z kieszeni i czytam wiadomość.
 „Życz nam powodzenia”
 "Życzę :P"
Odpisuję.
"Przyda wam się :P"
"Jesteś złośliwa i się nie znasz :P"
"Lubię czasem dokuczać ludziom, zapytaj Pauliny i wypowiedzieć się na temat, z którym długo nie miałam styczności. Typowy Polak :P"
"Kolejna rzecz, którą powinienem o tobie wiedzieć"
"Nie da się ukryć"
"Masz ochotę na film jutro?"
"Jak mi takowa ochota przyjdzie, na pewno dam ci znać ;)"

Odpisuję kończąc naszą konwersację. Po kilkunastu minutach jestem w mieszkaniu i znowu ktoś się do mnie dobija. Tym razem Bogucka.
- Czego? - odbieram.
- Czekam na ciebie na siłowni. Za 15 minut - i na tym skończyła się nasza rozmowa bo brunetka się rozłączyła.
- A pożegnanie to pies? - pytam sama siebie wpatrując się w ekran komórki. A w ogóle, co ona sobie myśli? 15 minut to mi zejdzie znalezienie jakiegoś odpowiedniego ubioru.
Pod siłownią jestem więc pół godziny później. Paulina czeka na mnie przed budynkiem witając się gdy tylko pojawiam się na horyzoncie.
- Nie mogłaś mnie wcześniej poinformować? - pyta poprawiając torbę na ramieniu.
- Wypadło mi z głowy - szczerzy się.
- To fajnie - wywracam oczami.

2 godziny później padnięta i głodna jak wilk wychodzę wraz z Bogucką z siłowni. Rozstajemy się na parkingu by udać się do swoich samochodów.
Kiedy chcę otworzyć auto słyszę dzwonek telefonu. Stwierdzam, że to najlepszy moment żeby jeszcze zapalić więc najpierw wyjmuję papierosa i zapalniczkę. Wyznaję zasadę, że jak ktoś dzwoni to się dodzwoni.
Następnie odbieram połączenie.
- O co chodzi?
- Ten twój nowy świadek złożył zeznanie - słyszę głos znajomej policjantki Wiktorii.
- Wiem, słyszałam je już. Najpierw była u mnie. Macie już tego Jabłońskiego?
- Właśnie po niego jedziemy.
- Dopiero teraz? - dziwię się.
- Nie zajmujemy się tylko twoimi sprawami Zuzka.
- Na prawdę? Zawsze myślałam, że to mój prywatny posterunek - udaję zdziwioną i zaciągam się dymem papierosowym.
- Zabawne.
- Tylko pamiętajcie o odciskach palców na nożu i poinformuj panią Dagmarę, że jutro do niej przyjadę.
- Wedle życzenia. Kończę, cześć.
- Na razie.

W mieszkaniu jedyne na co mnie stać to walnięcie się na kanapę i czekani aż Paulina odgrzeje jedzenie.
Po posiłku obie zajmujemy kanapę i włączamy telewizor. Wpół przytomna oglądam mało ciekawy film kiedy nagle coś mnie tyka i sprawdzam wynik meczu Vive. Okazuje się, że kielczanie wygrali 36:18. W tym samym momencie dostaję sms'a od Krzysztofa więc przez następne 10 minut piszemy. Stwierdzamy, że jednak nie chce nam się iść do kina więc Lijewski proponuje by obejrzeć film u niego. Z chęcią (!) przystaję na jego propozycję i umawiamy się na 20.
- Mam rozumieć, że jutro wieczorem chata wolna? - szczerzy się Bogucka patrząc mi przez ramię.
- A idź ty! - uderzam ją w bark odpychając jednocześnie od siebie.
- No wiesz ty co? A ja ci żarcie odgrzewałam, niewdzięcznico! - oburza się.
- W końcu bym się do kuchni doczołgała - wystawiam jej język.
- Ostatni raz to był - unosi palec wskazujący do góry.
- Dobrze, że masz krótką pamięć - śmieję się. - Nie obrażaj się złotko. Wiesz, że cie kocham - posyłam jej buziaka w powietrzu.
- Ja ciebie też kretynko - śmieje się po czym obejmuje mnie i z całej siły uderza otwartą dłonią w plecy.
Krzyczę z bólu.
- A tego ci nie daruję - patrzę jej wściekłym wzrokiem w oczy masując obolałe tyły.
- Na szczęście twoja pamięć też do trwałych nie należy - puszcza mi oczko.

---
Witam serdecznie pod siódemką po ponad miesięcznej przerwie, ale, ej! przynajmniej to nie była trzymiesięczna przerwa :D

zycie-jest-za-krotkie.blogspot.com <-- zapraszam :)

Przepraszam, jeśli znajdą się jakieś błędy, ale już nie sprawdzałam.
Pozdrawiam i do następnego ;**
















wtorek, 3 maja 2016

Sześć

W poniedziałek do kancelarii weszłam 20 minut spóźniona. Zdecydowanie nie służy mi do późna oglądanie z Pauliną wyciskaczy łez. Nie dość, że się nie wyspałam to jeszcze mam podpuchnięte oczy, które szczypią.
- O, Zuza, dobrze, że jesteś -  gdy odwieszam płaszcz na wieszak w gabinecie do pomieszczenia wpada Maciej.
- Co tam? - pytam odwracając się w jego kierunku.
- Wasilewski ma dla ciebie nową sprawę. Ciężkie to jak cholera, ale wierzy, że uda ci się coś z tego wycisnąć, a Robert aż wariuje z wściekłości, że to jego nie wybrał - uśmiecham się tryumfalnie i przybijamy głośną piątkę.
- A o co właściwie chodzi?
- Tu mam ogół, a na 14 jesteś umówiona z klientką - wyjaśnia. - Zostawię cię teraz, przejrzyj to sobie. - zaczyna się kierować w stronę drzwi, a ja siadam na fotelu.
- Maciuś?
- Tak?
- Zrobisz mi kawki? Nie zdążyłam wypić - wydęłam dolną wargę.
- Za chwile jestem z powrotem - puszcza mi oczko i wychodzi.
- No to co my tutaj mamy? - mruczę do siebie i przysuwam się do biurka po czym otwieram teczkę.

"Dagmara Wojciechowska, lat 45, zamieszała w Kielcach, farmaceutka, oskarżona jest o pobicie i zastrzelenie męża, Dariusza Wojciechowskiego dnia 12 marca 2015 roku, w czwartek o godzinie 22:45.
Biegli psychiatrzy nie stwierdzili niepoczytalności podczas dokonania zarzucanego czynu."


- No i co myślisz? - słyszę nad sobą głos Wesołowskiego i aż podskoczyłam ze strachu.
- Nie strasz mnie tak - oddycham głęboko.
- Przepraszam - postawił na biurku kubek z kawą -  z mlekiem, jedna łyżeczka cukru.
- Dziękuję - od razu wypijam duży łyk - Muszę to wszystko przeczytać, potem spotkam się z nią i zobaczymy.
- To w takim razie nie przeszkadzam - rzuca i wychodzi, a wtedy słyszę dźwięk swojej komórki, która oznajmia mi, że dostałam sms'a. Wyjmuję ją z torebki i przejeżdżam palcem po ekranie by go odblokować i zobaczyć, że wiadomość wysłał Krzysztof. Na moje usta wkradł się lekki uśmiech.


"Cześć, może dałabyś się zaprosić dzisiaj do kina? :)"
"O której?"
"19?"
"W porządku, a kto wybiera film?"
"Jeśli chcesz wybrać to proszę bardzo :)"
"Może jednak zdam się na ciebie. Do 19 :)"

Nie mogłam się pozbyć uśmiechu z twarzy myśląc o dzisiejszym spotkaniu, na pewno miło spędzonym czasie z Krzyśkiem.
Odkładam komórkę i staram się wyrzucić z głowy Lijewskiego póki co skupiając się tylko i wyłącznie na pracy. Na przyjemności czas przyjdzie potem. Zanim to wysłałam jednak jeszcze jedną wiadomość do szczypiornisty.
"Mam tylko nadzieję, że nie zamienisz kina na np. skakanie ze spadochronem"
"Haha, nie tym razem, ale kiedyś, kto wie :D"
Śmieję się pod nosem i teraz już na prawdę zagłębiam się w dokumentach.

"Oskarżona Dagmara W. nie przyznaje się do zarzucanych jej czynów
Dowody świadczące przeciw oskarżonej są następujące:
-odciski palców na nożu, którym zadano cios,
- krew i naskórek denata pod paznokciami oskarżonej,
- obecność w mieszkaniu,
- zeznania sąsiadów, którzy twierdzą, że w rodzinie Wojciechowskich od dawna dochodziło do głośnych kłótni"

"Zenanie oskarżonej złożone na komisariacie policji, dnia 13 marca 2015 roku o godzinie 9:00.
- Czy przyznaje się pani do pobicia, a następnie zadania ciosu nożem Dariuszowi Wojciechowskiemu?
- Jestem niewinna. 
- Proszę mówić prawdę.
- Mówię prawdę. Jak mogłabym go zabić, przecież to mój mąż!
- Dobrze, w takim razie, gdzie pani była 12 marca o 22:45?
- W mieszkaniu.
- I jak mam pani wierzyć, że jest pani niewinna. Nie mamy żadnych świadków. Proszę powiedzieć wszystko od początku.
- Tego wieczoru mąż wyszedł z domu o 20...
- Znowu się państwo pokłóciliście?
- Nie, wyszedł bo był umówiony z kolegami na piwo.
- Co robiła pani w tym czasie?
- Nic szczególnego. Najpierw posprzątałam kuchnię, a później oglądałam telewizję.
- Kiedy wrócił mąż?
- Po 22, nie pamiętam dokładnie. Nie zwróciłam dokładnie uwagi na godzinę.
- Nie pokłóciła się pani z nim?
- Mieliśmy małą sprzeczkę o jakąś błahostkę, ale to kompletnie nie istotne. Zrobiłam mu tyko mały wyrzut, że wszedł z brudnymi butami na dywan.
- Co było potem?
- Poszłam spać i kompletnie nic więcej nie pamiętam."

No i to by było na tyle z zeznania oskarżonej o pobicie i zadanie śmiertelnego ciosu mężowi kobiety. Przeglądam jeszcze zeznania sąsiadów, które nie wnoszą niczego konkretnego. Wzdycham i zamykam teczkę. Unoszę wzrok i patrzę na zegar. Jest już po 13, a ja czuję głód i muszę się już zbierać żeby zdążyć na komendę. Zabieram rzeczy i wychodzę. Po drodze kupuję sobie w sklepie wafle ryżowe, które wprost uwielbiam i zjadam dwa kiedy parkuję pod komisariatem. Chwytam torebkę i wychodzę z samochodu, a następnie go zamykam. Wchodzę do budynku i na korytarzu spotykam niską blondynkę chodzącą nerwowo w tę i we tę. 
- Pani Zuzanna Sienkiewicz? - pyta kiedy koło niej przechodzę.
- Tak, a o co chodzi? - zatrzymuję się.
- Jestem Alicja Wojciechowska, córka Dagmary Wojciechowskiej, której jest pani pełnomocnikiem - mówi wyciągając do mnie rękę.
- Ach, witam - ściskam ją - Gdzie przebywa obecnie pani matka?
- Proszę za mną - rzuca i po chwili dochodzimy do pomieszczenia, do którego wpuszcza nas policjant.
Przy stoliku siedzie zgarbiona brunetka wbijająca wzrok w swoje palce.
- Mamo - mówi cicho blondynka, a kobieta unosi wzrok. - Mamo, to jest pani Zuzanna, będzie twoim adwokatem.
- Zuzanna Sienkiewicz, miło mi - wyciągam dłoń.
- Dagmara Wojciechowska.
Siadamy. Odrzucam włosy do tyłu na plecy i splatam palce dłoni po czym kładę je na blacie stolika.
- Pani Dagmaro - zaczynam - Z tego co czytałam, nie przyznaje się pani do winy. To prawda, że nie zabiła pani męża?
- Nie, nie zabiłam go. Nie zrobiłabym tego - podnosi głos zdenerwowana, a Alicja kładzie dłoń na na jej dłoniach w uspokajającym geście.
- Dobrze, spokojnie. Chciałam się tylko upewnić. Przecież pani nie znam, ale żeby tak się stało musi mi pani teraz powiedzieć wszystko jak na spowiedzi, 100% szczerości, okej? Bez tego ani rusz.
Kobieta kiwnęła głową, a ja wyjęłam teczkę z dokumentami.
- Zdarzały się państwu częste kłótnie? Mam tutaj napisane, że tak twierdzą sąsiedzi, którzy często je słyszeli.
- Charaktery moje i Darka zawsze były wybuchowe, często się kłóciliśmy - wzrusza ramionami.
- Ostatnio częściej?
- Częściej.
- O co?
- Głównie o to, że po przyjściu z pracy znowu gdzieś wychodził.
- Dochodziło do przemocy? - patrzę na nią, a ona spuszcza wzrok. - Mam to rozumieć jako "tak"?
- Niech pani rozumie jak chce - warczy, a ja spoglądam na Alę.
- Mamo - upomina ją.
- Przepraszam. Przepraszam panią. To po prostu zbyt wiele dla mni.
- Rozumiem, może chce pani sobie zrobić przerwę?
- Nie, zrobię jak skończymy - odpowiada.
- W takim razie, dochodziło do przemocy?
- Uderzył mnie, raz czy dwa...
- No to raz czy dwa?
- Chyba trzy jak wrócił bardzo pijany. Ale to nie było często, na prawdę. Zbyszek to był dobry człowiek - ociera oczy.
- Dobrze - kiwam głową - W takim razie niech mi pani opowie teraz o tamtym wieczorze. Wszystko. - opieram się o oparcie krzesła i patrzę uważnie na kobietę. Ona bierze głęboki oddech po czym odrzuca włosy do tyłu, splata palce dłoni i zaczyna mówić.
- Do południa jak zwykle pomagałam pani Irenie, starszej sąsiadce z góry w jej mieszkaniu. Pomagam jej sprzątać, zrobić jakieś większe zakupy czy tego typu sprawy. Przed 13 wróciłam do mieszkania i ugotowałam obiad. Czekając na Darka zrobiłam pranie, a on o 16 wrócił do domu. Zjadł obiad i przed 18 wyszedł bo umówił się z kolegami na piwo. Jak wyszedł posprzątałam w kuchni, a później oglądałam telewizję. Wrócił po 22, zrobiłam mu lekkie czepianie o to, że wszedł w brudnych butach na czystą podłogę w kuchni, a potem poszłam spać i o dziwno miałam bardzo mocny sen. Obudził mnie dopiero rano dzwonek do drzwi i gdy wyszłam w sypialni zobaczyłam go - głos jej się załamał, a oczy zaszły łzami. Alicja objęła matkę, a ja cierpliwie czekałam aż dojdzie do siebie. Zajęło jej to kilka chwil i zaczęła mówić - zobaczyłam go leżącego na podłodze w kałuży zaschniętej krwi.
- Dobrze, a jeszcze jedno pytanie. Czy pani mąż miał jakichś wrogów, nie wiem, zalazł komuś za skórę?
- Z jego charakterem pewnie nie jednemu, ale nie przypominam sobie żebym coś zauważyła albo żeby coś mówił.
- W takim razie na razie to tyle. W tym tygodniu postaram się jeszcze panią odwiedzić, a gdyby przypomniało się pani coś istotnego to proszę od razu się kontaktować. Do widzenia.
- Pójdę panią odprowadzić. Zaraz wracam mamo - ściskam jeszcze dłoń Wojciechowskiej i z Alicją kierujemy się do wyjścia.
Zatrzymujemy się na parkingu, a ja wyjmuję papierosa.
- Wierzy pani mojej matce? - pyta z niepewnością.
- Wierzę. Zawsze wierzę swoim klientom, a potem dowodami staram się podeprzeć swoją wiarę.
- Myśli panni, że dużo czasu może minąć do pierwszej rozprawy?
- Na razie jest oskarżona, dowody jakieś tam, zebrane, ale nie ma motywu. Bo po jaką cholerę pani matka miałaby zabijać męża skoro nie było miedzy nimi nie było aż tak źle. A nawet jakby było to czy byłaby tak głupia i po prostu zostawiła ciało na podłodze i pozwoliłaby żeby listonosz zadzwonił na policję? Nie wydaje mi się. Twoja matka wygląda na mądrą kobietę - po raz kolejny zaciągam się papierosem patrząc na Alicję.
- Raczej by tak nie zrobiła - stwierdza.
- Więc teraz moja w tym głowa żeby to udowodnić i obronić ją w sądzie.
- Jakby sobie pani miała nie poradzić to bym się do pani nie zgłaszała - uśmiecha się lekko co odwzajemniam.
- Miło mi, ale na to przyjdzie czaj jak uniewinnią pani matkę, a teraz przepraszam, muszę już jechać - zdeptuję papierosa i otwieram samochód.
- Do widzenia i proszę mi mówić po imieniu - rzuca jeszcze kierując się z powrotem w kierunku wejścia do budynku.

Siedzę w kuchni przy oknie i zaciągam się dymem papierosowym próbując zastanowić się nad jakimkolwiek wątkiem w sprawie, ale skutecznie utrudnia mi to wpadający coraz częściej w moje myśli Krzysiek. A propos Krzyśka, patrzę na zegar i widzę, że mam jeszcze nie całe 2 godziny do dzisiejszego spotkania. Dopalam papierosa i gaszę go w popielniczce po czym biorę kubek z kawą i idę do salonu. Włączam telewizor, a do sofy przysuwam ławę z laptopem. Jego również włączam po czym przeglądam co się w świecie dzieje.
- Zuzka! - słyszę krzyk Pauliny.
- Obecna! - odkrzykuję.
- Zarezerwuj sobie jutrzejsze popołudnie od 17 do 19 na siłownię, co? - staje w drzwiach.
- Skoro muszę.
- Musisz - posyła mi buziaka w powietrzu. Patrzę na zegar i widzę, że jest już 18:10. Zrywa mnie z kanapy i lecę do pokoju po ubrania, a potem wpadam do łazienki. Biorę prysznic i myję włosy. Potem szybko je rozczesuje i wysuszam co mimo wszystko zajmuje mi aż 15 minut. Ubieram się i robię makijaż. Wychodzę z łazienki i sprawdzam która godzina. Zostało mi 15 minut. W korytarzu ubieram buty oraz kurtkę.
- Wybierasz się gdzieś? - pyta zza moich pleców Bogucka. Odwracam się i widzę jak opiera się o ścianę gryząc paluszki i wbijając we mnie wzrok.
- Nie miałaś czasem ograniczać przekąsek? - ripostuję.
- Pierwsza spytałam - mruży oczy.
- Idę do kina.
- Sama? - unosi brew.
- Tak - wzdycham - Nie mogę?
- Idziesz z Lijewskim - stwierdza szczerząc się. Milkę. Przebrzydłe stworzenie. - Idziesz z Lijewskim! - cieszy się jak dziecko. To w końcu ja z nim idę czy ona?
- Możesz przestać świrować? - warczę odrzucając włosy do tyłu i chwytając telefon.
- No to baw się dobrze - mówi gdy podchodzę do drzwi cmokając w powietrzu.
- Będę - mruczę.
Wychodzę i zamykam drzwi. Schodzę schodami na dół bo mam jeszcze trochę czasu. Ona jest nie do zniesienia. Jakaś masakryczna. Co ją tak w tym jara to ja nie wiem. Lijewski też człowiek.
Siadam na ławce i wyciągam przed siebie nogi.
- A co pani adwokat tutaj robi? - słyszę zza pleców głosy Mirki. Odwracam się i uśmiecham do przyjaciółki.
- A nic konkretnego. A ty gdzie się wybierasz? - pytam i wtedy mój wzrok pada na jej lekko zaokrąglony brzuszek. Moje usta bezwiednie się otwierają.
- Tak, jestem w ciąży - śmieje się lekko.
- Gratulacje - przytulam ją - Nie wiem jak ty sobie z nimi poradzisz. Ja bym nie wyrobiła - przyznaję.
- Tak tylko mówisz, a prawda jest taka, że jakbyś miała to i tak byś sobie musiała dać radę - wzrusza ramionami.
- Miałaś zamiar powiedzieć mi wcześniej niż po porodzie?
- Miałam się przypałętać, gdzieś niedługo - drapie się w kark.
- Spróbuj się tak Paulinie wytłumaczyć - szczerzę się.
- Ojjj, będzie ciężko - przyznaje i obie się śmiejemy.
Wtedy pod blok podjeżdża auto Krzysztofa.
- Ty mi się spróbuj z tego wytłumaczyć - wskazuje oczami na samochód, uśmiecha się jeszcze i odchodzi, a ja wywracam w duchu oczami i wsiadam do pojazdu witając się z Lijewskim.
- Jak ci minął dzień? - pyta gdy ruszamy.
- W porządku aczkolwiek mogło być lepiej. - odpowiadam.
- Coś nie tak? - drąży temat rzucając na mnie okiem po czym znów patrząc na jezdnie.
- Nie tylko dostałam nową sprawę i ... coś czuję, że troszkę mi z nią zejdzie - wzdycham - Ale nie będę cię tu zanudzać. A tobie? - typowe odbicie piłeczki by pociągnąć temat. Tylko przyklasnąć Sienkiewiczówna.
- W sumie też nieźle tylko trochę nudno. Przydałby się jakiś skok na bungee albo ze spadochronem żeby ciut urozmaicić - oboje się zaśmialiśmy.
Po chwili byliśmy już pod kinem. Okazało się, że Krzysztof wybrał komedię. Szczerze? Na to liczyłam. Przynajmniej nie zachował się jak wszyscy, którzy wybierając horror po to żeby przez chwilę wykazać się "męstwem" Ludzie, serio?
Wielki plus, panie szczypiornista. Wielki plus.
Film mi się spodobał i nie był jednym z tych, które komedią są tylko z nazwy.
- To może teraz na jakąś pizzę? - proponuje Krzysiek gdy wychodzimy z kina, a mnie przeszedł dreszcz. Robiło się już jednak chłodno, zwłaszcza po wyjściu z ciepłego kina.
- A sportowcy nie powinni się czasem zdrowo odżywiać? - pytam drocząc się.
- Raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziło - śmieje się - No chyba, że nie chcesz.
- Chcę, chcę. Ostatnio Paulina, z którą mieszkam,pamiętasz? - kiwa głową na znak, że owszem. - robi mi rewolucje i jadamy tylko zdrowo więc przyda się jakaś odmiana.
- W takim razie zapraszam - otwiera mi drzwi pasażera, a chwile później już znajduje się za kierownicą i ruszamy.
Po chwili jesteśmy już w pizzeri i zamawiamy pizzę oraz napoje. Gdy oczekujemy na zamówienia rozmowa najpierw jakoś się nie klei, ale potem jest już coraz lepiej. Krzysiek opowiada mi o swoim dzieciństwie, o rodzicach, o Marcinie i ich genialnych zabawach. O początkach z koszykówką, a potem o tym jak za sprawą taty wraz z bratem pokochali piłkę ręczną miłością wieczną oczywiście nie zapominając o koszu, który cały czas śledzą. Rzuca żarcikami, rozbawia mnie i gada jak najęty, a ja wcale nie chciałam przestać go słuchać.
- No, ale ja się tutaj produkuję, a ty się nic nie odzywasz. Aż tak zanudzam? - pyta.
- Nie skąd - zaprzeczam szybko. - Mogłabym cię słuchać cały czas - kiedy tylko te słowa opuszczają moje usta od razu zaczynam w myślach wyzywać moją głupotę,. Brawo Zuzka, ty jak coś powiesz to normalnie klękajcie narody. Na twarzy Krzyśka na chwilę pojawia się cwaniacki uśmieszek, który jednak szybko ukrywa upijając łyk soku.
- Może teraz ty coś poopowiadaj bo mi się już zęby spociły - szczerzy się, a ja po prostu nie mogłam się nie zaśmiać.
- Niestety nie uraczę cię żadną opowieścią o budowaniu domku na drzewie, kradzieży ukrytych słodyczy z rodzeństwem czy innych tego typu rzeczach bo jestem jedynaczką.
- Tyle cię ominęło - stwierdza.
- Odbiłam sobie na studiach z kolegami z roku - uśmiecham się na samo wspomnienie moich zajebistych ludzi z uczelni.  - Nie wiem co mam ci powiedzieć bo nie posiadam jakichś wybitnych osiągnięć jak na przykład ty.
- Jakich tam wybitnych - macha ręką. Podczas swojego monologu nie wspomniał ani słowem o żadnym medalu.
- Mam ojca, który ogląda piłkę ręczną nałogowo i czasem miałam wrażenie, że kocha ją bardziej niż matkę.
- Grał kiedyś? - zaciekawia się.
- Podobno tak, ale wiązadła mu poszły. Miał operację, ale gdy wrócił do gry cały czas odczuwał ból i okazało się, że wiązadło się nie przyjęło - wzruszam ramionami.
- Wstrętna kontuzja - stwierdza krzywiąc się lekko - Kto wie, może gdyby nie ona byłabyś teraz córką jakiegoś byłego wybitnego piłkarza ręcznego - śmieje się.
- Kto wie? Może i tak? - uśmiecham się. - Może nie siedziałabym tu teraz z tobą tylko już ułożyłabym sobie życie, co już dawno powinnam zrobić według mojej matki - poruszam obojętnie ramieniem po czym upijam łyk soku.
- Nie macie dobrych relacji? - pyta ostrożnie po kilku sekundach ciszy.
- Czy ja wiem? - patrzę na niego lekko przekrzywiając głowę i zastanawiając się - Ostatnio pokłóciłyśmy się więcej niż zwykle. Każda z nas lubi mieć ostatnie słowo, a mama lubi mieć wszystko pod kontrolą. W końcu dyrektor wielkiej firmy.
- Byłaś kiedyś za granicą? - pyta zmieniając temat.
- Zwiedziłam Polskę wzdłuż i wszerz, ale za granicą byłam tylko w Szwajcarii na nartach. Ale zawsze chciałam polecieć do Anglii albo do Stanów. Ty za to byłeś tu i tam - stwierdzam.
- Gdzieś się raz na jakiś czas przypałętałem - śmieje się.
- A gdzie najbardziej ci się podobało?
- Hiszpania. Zdecydowanie. Plaża, morze, słońce. Żyć nie umierać.
- Ja wprost przeciwnie.Góry, śnieg, narty, snowboard.
- Dobrze jeździsz?
- Urodziłam się w Zakopanem.
- I wszystko jasne - uśmiecha się. - Hej, czyli mam do czynienia z prawdziwą góralką?
- Z krwi i kości - szczerzę się.
- Ale nie mówisz inaczej. - opiera łokieć na blacie stołu, a brodę opiera na dłoni.
- 8 lat w Kielcach - wzruszam ramionami.
- A po jakieś lekcje z jazdy na nartach to można się do pani zgłosić? - uśmiecham się szeroko.
- Za odpowiednią opłatom jestem w stanie znaleźć wolny termin - dołączam się do niego.
Kilka minut później zbieramy się z pizzeri, a kolejne 10 później jesteśmy pod moim blokiem.
- Dziękuję za miły wieczór - uśmiecham się do Lijewskiego. Widzę tylko kontury jego twarzy dzięki światłu stojącej niedaleko latarni.
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani adwokat mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
- Jasne, na razie - uśmiecham się po raz ostatni po czym pociągam za klamkę i wysiadam z samochodu.
Szybko znajduję się pod drzwiami, które są zamknięte. Otwieram je po czym po cichu wchodzę do środka. Chciałam bezszelestnie przejść do swojego pokoju i gdy już naciskałam klamkę z salonu, w którym najwyraźniej siedziała Paulina o czym świadczyła świecąca się lampka, dobiegł mnie wybuch szlochu. Nie myśląc za wiele od razu wpadam do pomieszczenia.
- Paulina, co się stało?! - wykrzykuję przerażona. Bogucka siedzi na kanapie, na kolanach trzyma laptop, a którego dochodzą odgłosy z jakiegoś filmu, a ona trzyma w ręku mokrą chusteczkę i ma zaczerwienione oczy.
- No bo on... i ona.... - szlocha - A ona nie może.... i on - nie rozumiem ani słowa więc siadam obok niej i ruszam myszkę by zobaczyć tytuł filmu.
- Szkoła uczuć? Czy to nie ekranizacja tej powieści Sparksa? - pytam.
- Dokładnie - pociąga nosem - Jak wyszłaś to stwierdziłam, że pooglądam ekranizacje jego książek i ryczę sobie tak od 5 godzin - opiera głowę na moim ramieniu.
- O, moje biedactwo - przytulam ją uśmiechając się.
- Oczy mnie pieką jak cholera i jestem wykończona i potyrana emocjonalnie, ale gdyby nie to, to byś mi się tu zaraz musiała spowiadać. Upiekło ci się dzisiaj - wstaje - Bądź łaskawa wyłączyć i posprzątać te chusteczki. Idę spać - mruczy i wychodzi, a ja tylko się zaśmiałam.


----
Uwaga, historyczny moment. Pojawia się szósteczka! :D
Trochę mi to zeszło, ale cieszmy się i radujmy, że jest :) Nie wiem kiedy następny, ale postaram się żeby nie pojawił się po trzech miesiącach.
Pozdrawiam ;**










sobota, 13 lutego 2016

Pięć

Siedzę w kuchni słuchając radia i przeglądając gazetki Avona. Jedną stopę oparłam na takiej stołku, który był pod stołem, a drugą podciągnęłam na siedzenie. Lewą ręką nabierałam musli i wkładałam ją do ust, a drugą przewracałam strony. Była już 12, a ja nie raczyłam si nawet przebrać z piżamy mimo, że wstałam jakieś 2 godziny temu. Weekendy mniej więcej tak u mnie wyglądają. Spanie do południa, paradowanie w piżamie do popołudnia, a potem jak mnie tchnie to idę się przejść. Już mnie dzisiaj Paulina o 8 chciała wyciągnąć na biegani, ale twardo udawałam, że śpię co potem jeszcze mi się udało jak już wreszcie wyszła. A skoro o niej mowa...
- Jestem! - krzyczy trzaskając drzwiami.
- Mhm - mruczę prawie opluwając się musli. Bogucka pojawia się w kuchni.
- Widzę, że typowy weekend mecenas Sienkiewicz trwa w najlepsze. - stwierdza biorąc łyka soku z mojej szklanki.
- Owszem i ma się dobrze. Pobiegała?
- Pobiegała. - kiwa głową -Jakieś konkretne plany na dzisiaj? - pyta siadając przy stole i biorąc kolejnego łyka z mojej szklanki.
- Twoje? - warczę zabierając jej szklankę i stawiając po drugiej stronie miski, tak żeby nie miał do niej dostępu. Ona przewraca oczami i wreszcie sobie nalewa po czym zajmuje z powrotem miejsce.
- Więc? Jakie plany? - bierze duży łyk.
- Idę na drinka z Krzyśkiem- mówię obojętnie poruszając prawym ramieniem i przewracając kartkę, a Paula wypluwa napój z usta. Ja pierdolę i kto to będzie sprzątał?
- CZEMU JA NO NICZYM NIE WIEM?! - krzyczy wybałuszając na mnie oczy.
- Bo nie pytałaś? - unoszę brew.
- Już nie udawaj, że podchodzisz do tego tak na kompletnym luzie - mówi patrzą na mnie z politowaniem.
- A jak mam podchodzić? Przecież ja go ledwie znam, a ty sobie wyobrażasz nie wiadomo co. Uspokój się.
- Ale dzisiaj się lepiej poznacie - porusza brwiami szczerząc się - Ja ci mówię. Coś się z tego wykluje - celuje we mnie palcem wskazującym.
- Lepiej niech ci się mózg wykluje - pukam się w czoło - A ja jestem ciekawa co się wykluwa u ciebie i Maćka - zmieniam cwaniacko temat.
- Coraz więcej - wystawia mi język.
- Tak myślałam. Jesteście razem czy nie?
- Tak oficjalnie to jeszcze nie - rzuca na co ja przewracam oczami.
- A kiedy będzie oficjalnie? Lepiej się zdecydujcie bo nie będę wiedzieć kiedy mam wam kupić ekspres na pierwszą rocznicę.
- Jakie ekspres?
- Nie ważne - macham ręką śmiejąc się. - Widzicie się dzisiaj czy nie?

- Mamy iść do kina - oznajmia.
- To zakładam, że od dzisiaj będziecie - szczerzę się - Oficjalnie oczywiście
Bogucka chce odpowiedzieć, ale słyszę dźwięk przychodzącego sms;a. Sięgam ręką po telefon, odblokowuję klawiaturę i odczytuję wiadomość od Lijewskiego.

          „Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłaś, ale wpadłem na lepszy pomysł. Jeśli się zgodzisz odpuścimy sobie dzisiaj i pójdziemy gdzieś, gdzie poprawisz sobie kondycję”

- Czyżby Krzysiu? – porusza głupkowato brwiami.
- Może – wystawiam jej język
- Więc sobie nie przeszkadzajcie – posyła mi buziaka, wstaje i wychodzi, a ja odpisuje.

         „Nie rozmyśliłam się, spokojnie J Chcesz mnie na siłownie zabrać?”

           „W o wiele fajniejsze miejsce, choć tak jak mówiłem, trenerem jestem świetnym :D. 
              Bądź gotowa o 16. Przyjadę po ciebie”
Odkładam telefon już nic nie odpisując i zastanawiam się chwilę co to by mogło być za miejsce.
Nic nie przychodzi mi do głowy więc odpuszczam.
- Kto robi obiad? – krzyczę o Pauliny.
- Dzisiaj moja kolej. Zaraz przyjdę – odkrzykuje ze swojego pokoju.

O 14:30, po zjedzeniu posiłku zaczynam się ogarniać przed wyjściem. Biorę prysznic myjąc również włosy. Wycieram ciało ręcznikiem i ubieram się w czarne rurki, koszulkę, a na to planuję zarzucić bluzę. Skoro ma to być miejsce, w którym mam „poprawić kondycję”, zakładam, że nie będzie mi potrzebny strój wieczorowy. Suszę włosy i związuję je w zwykłego kucyka na czubku głowy. Nakładam podkład i maluję rzęsy bo bez tego nie mogłabym się obejść i wychodzę z łazienki. Wkraczam jeszcze do kuchni by się napić i chwytam telefon. Mam jeszcze 45 minut do przyjazdu Krzyśka.

                    „Mam wziąć coś konkretnego?”

                   „Nic nie będzie ci potrzebne. Ubierz się tylko wygodnie”

                  „Nie zdradzisz mi gdzie jedziemy?”

                   „Niespodzianka
Co za człowiek….
Wsuwam telefon do kieszeni, chwytam paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyjmuję jednego, a resztę zostawiam na lodówce. Kieruję się do korytarza gdzie ubieram bluzę i cienką skórzaną kurtkę oraz buty
-Idę!- krzyczę do Boguckiej.
- Wszystko mi opowiesz. Pa! – odkrzykuje  z pokoju.
- Chyba  w snach – mruczę do siebie.
- Słyszałam!
Wychodzę z mieszkania i wsiadam do windy. Po chwili jestem na parterze i wchodzę z bloku. Mam jeszcze pół godziny. Siadam na ławce i odpalam papierosa, a zapalniczkę wsuwam do kieszeni. Zaciągam się dymem i obserwuję otoczenie cierpliwie czekając.
O 16:00 pod blokiem pojawia się czarny samochód. Unoszę wzrok znad telefonu. Drzwi się otwierają i wysiada z niego uśmiechnięty Lijek.
- Zapraszam – uśmiecha się. Odwzajemniam gest i wstaję z miejsca po czym wsiadam na miejsce pasażera, a on rusza.
- Teraz możesz mi nareszcie powiedzieć? – pytam.
- Zawsze jesteś taka dociekliwa? – pyta uśmiechając się.
 - Jestem prawnikiem, taka moja natura – wzruszam ramionami – zresztą, lubię wszystko wiedzieć.
- Dowiesz się na miejscu – odpowiada – Po drodze zgarniemy jeszcze trzy osoby. Nie przeszkadza ci to? – zerka na mnie.
- Dlaczego miałoby? Przecież wywozisz mnie nie wiadomo gdzie. Trzy osoby w te czy we w te nie robi mi żadnej różnicy – odpieram.
- Cieszę się – śmieje się.
- Ej, tylko nie mów, że będziemy grać w ręczną.
- Nie chcesz?
- Przecież kompletnie nie umiem grać. Piłki bym nie złapała – oboje się zaśmialiśmy – Lubię obserwować, nie grałam od skończenia szkoły.
- Oj tam, nie byłoby tak źle. Klejem by ci się ręce posmarowało, przyzwyczaiłabyś się i byłoby okej.
- Czyli będziemy grać?
- Pudło.
- Szlag – mówię, Krzysztof się śmieje.
- Na pewno ci się spodoba. Ale jak chcesz to możesz zgadywać – mówi i zatrzymuje się a po chwili do samochodu wsiadają wyżej wspomniane trzy osoby :Michał Jurecki, Piotr Chrapkowski i Grzegorz Tkaczyk.
-Spóźnienie – rzuca Jurecki pakując się do auta i zamykając drzwi.
- Potwierdzam – przytakuje Chrapkowski także zamykając drzwi, tylko z nieci głośniejszym trzaskiem.
- Nie trzaskaj – jęczy zrozpaczony prawy rozgrywający co kwituję śmiechem.
- O a co to za piękną panią wieziesz, że sobą? – zapytał zauważający mnie Dzidzia.
- Mam nadzieję, że niczym jej nie odurzyłeś – wtrącił się Tkaczyk.
- Ha, ha, ha – wywrócił oczami Lijewski.
- Zuzanna Sienkiewicz – witam się z nimi.
- Krzysiu nic nam nie mówił, że ma takie ładne koleżanki – szczerzy się Chrapkowski.
- I widać dobrze zrobiłem – mruczy pod nosem Krzysztof.
- Zostawia nas – chlipie Piotr ocierając łzę spod oka.
- Nadal nie wierzę, że będziesz ojcem. – kręci głową Grzegorz.
- Przynajmniej będzie mógł pogadać z kimś kto jest na podobnym poziomie intelektualnym co on  - stwierdza Michał.
- Ha, ha, ha – Piotrek stwierdza natomiast, że to nie było śmieszne.
- Reszta już będzie na miejscu? – pyta Młody zmieniając temat.
- Mają być - odpiera Krzysiek.
- Powiecie mi w końcu dokąd jedziemy? Bo zakładam, że jedziemy wszyscy w to samo miejsce.
- Niespodzianka – ubiega szczypiornistów Lijewski, a ja patrzę na niego groźnym wzrokiem.
Po kilku minutach jesteśmy na miejscu i wychodzimy z samochodu.
- Paintball? – pytam czytając napis i przekrzywiając nieznacznie głowę w lewo.
- Mówiłem, że sobie kondycję poprawisz. Pobiegamy trochę – szczerzy się Krzysiu.
- Na to wygląda – stwierdzam.

Stoimy już na miejscu gdzie to wszystko miało się odbywać wyposażeni w odpowiednie stroje moro, maski oraz pistolety z farbą zwane markerami. Kiedy podchodzi do nas jeszcze 7 osób ubranych w takie same stroje jak my.
- Chłopaki to Zuza, Zuza to Sławek, Julen, Piotrek, Mateusz, Tomek, Ivan i Tomas – Krzysztof dokonuje profesjonalnej prezentacji. Wymieniamy szybko uściski dłoni, a potem Lijek kontynuuje – Proponuje żeby podzielić się na dwie drużyny i która pierwsza zdobędzie flagę, która jest gdzieś ukryta wygrywa. Co wy na to?
- Jestem za – wzruszam ramionami. W ogóle to dopiero się skapnęłam, że jestem tutaj jedyną przedstawicielką płci pięknej…
Wszyscy byli za więc Lijewski (nie mam zielonego pojęcia skąd) wyjął 6 chustek pomarańczowych i 6 zielonych po czym podzielił nas na drużyny. Barwy zielonych prezentowali : Szmal, Grabarczyk, Jachlewski, Rosiński, Cupić i Reichman natomiast barwy pomarańczowych : ja Tkaczyk, Lijewski, Chrapkowski, Jurecki i Aginagalde.
Zawiązałam chustę pod szyją bo uważałam, że tam mi będzie najwygodniej. Inni umieścili je w różnych miejscach; na ramionach, nadgarstkach, czy kostkach. Rozeszliśmy się lub bardziej trafnie będzie powiedzieć, że rozbiegliśmy się w różnych kierunkach. Czas start.

Łaże już po tych łąkach chyba z pół godziny. Nikogo nie widziałam, nikt chyba mnie też nie widział. Czołgam się właśnie pod górkę, a gdy już na nią wyłaże zauważam czerwoną flagę.
- Oł jeeee – mówię zadowolona do siebie. Rozglądam się i wstaję po czym zaczynam podchodzić do patyka, na którym wisi. W ostatniej chwili uchylam się przed kulką farby lecącą w moją stronę od Grabarczyka po czym oddaję mu, lecz celnie. Ten pada udając nieżywego, a ja zgarniam flagę i wydając okrzyk radości niczym dzieciak. Następnie z uśmiechem podchodzę do Piotrka i podaję mu rękę pomagając wstać.
- Gratulację – uśmiecha się.
- A dziękuję – kłaniam się w pas. O dziwo, sprawia mi to dużo radości. – Myślisz, że dużo osób „nie żyje”?
- Nie mam pojęcia – wzrusza ramionami – Wróćmy na start i będziemy do nich dzwonić.
Tak też zrobiliśmy, a zanim wszyscy się zjawili zdążyliśmy się przebrać i zmarznąć, a na dworze zrobiło się ciemno.
- No wreszcie?! Ileż można na was czekać?! – wyrzucił ręce do góry obrotowy kiedy wszyscy się zjawili.
- Wiesz, jak daleko byliśmy, prawie zabiłem Młodego, a ty każesz nam wracać, tak się nie robi stary – mówi Sławek grożąc mu palcem.
Po 15 minutach zbieramy się do samochodów. Wracamy tym samym składem. Odwozimy  chłopaków tam skąd ich wzięliśmy.
- Miło było poznać i zapraszamy na Legionów – mówi uśmiechnięty Dzidziuś.
- Mi również i chętnie skorzystam z propozycji. – odpowiadam uśmiechem.
- Trzymam za słowo – rzuca jeszcze Chrapek i trzaska drzwiami.
- Czemu mam wrażanie, że zrobił to specjalnie? – jęczy Krzysztof, a ja się śmieje. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że zamieniłem drinka na paintball? – zerka na mnie ruszając.
- Skąd, świetnie się  bawiłam – uśmiecham się – Zwłaszcza, że wygraliśmy – puszczam mu oczko.
- No to się cieszę, a tamto odbijemy sobie innym razem, co?
- Jak sobie życzysz – uśmiech nie schodzi mi z twarzy. – Masz ochotę wejść? – pytam kiedy jesteśmy pod moim blokiem.
- Chętnie, ale brat miał przyjechać i…
- Innym razem – puszczam mu oczko – Do zobaczenia Krzysiu – wychodzę z auta i ruszam do wejścia bloku, a po chwili jestem już w naszym mieszkaniu. Zdejmuję buty i zamieniam je na ciepłe kapcie. Wchodzę do kuchni i spoglądam na zegarek. 19:00. Przechodzi mnie dreszcz zimna więc pocieram dłonie o siebie i wstawiam wodę na herbatę, a w tak zwanym międzyczasie przygotowuję sobie kanapki. Kolację skonsumowałam w salonie oglądając telewizję i tak spędzając resztę wieczoru.


----
WITAM, CZEŚĆ I CZOŁEM!
Word mówi, że to ma 4 strony, a ja mówię, że trochę mnie tu nie było, ale dzięki kochanej osóbce się ogarnęłam i dodaję :)
Mam nadzieję, że ktoś się ucieszył.
Pozdrawiam cieplutko ;**

sobota, 31 października 2015

Cztery

(piątek, 20 marca)
Kolejny tydzień leciał mi szybko. W piątek wstaję jak zwykle o 7:00 i idę do łazienki, która jak się okazuje jest zajęta. Odczekuję chwilę, a z pomieszczenia wypada Paulina.
- A ty nie powinnaś już przynajmniej konsumować śniadania? - pytam gdy widzę Bogucką z ręcznikiem na głowie oraz owiniętym wokół ciała.
- Zaspała. Odstąp mi jeszcze łazienkę na 10 minut - prosi i szybko zmierza do pokoju, zapewne po ubrania, których zapomniała. Idę więc najpierw do kuchni by zjeść, jak to mówią, najważniejszy posiłek dnia.10 minut później do pomieszanie wpada przyjaciółka i zapieprza mi kanapkę oraz pije kilka łyków soku z mojej szklanki

- Lecę, na razie.
- Cześć - żegnam ją po czym sama zajmuję łazienkę.
Ubieram się (klik), maluję, czeszę i wychodzę.
W kancelarii jestem kilka minut po godzinie 8. Ledwo wkraczam do swojego gabinetu, a drzwi się otwierają.
- Zuza, musisz jechać do sądu. - oznajmia na wstępie Maciej.
- Teraz? Po jaką cholerę?
- Za 3 godziny masz sprawę.
- Że co?! - wykrzykuję zdumiona. - Żartujesz prawda?
- Niestety nie. Anka się rozchorowała i musisz ją zastąpić bo inni maja zapchane grafiki. W jej gabinecie masz większość akt, a reszta jest u niej w mieszkaniu. Musisz po nie podjechać.
- O Boże - wzdycham i z powrotem ubieram kurtkę. - Co to za sprawa?
- Spokojnie, wygrana w kieszeni. Trzeba tylko dopełnić formalności i ją odbyć. - odpowiada.
- Pytam o co chodzi, a nie czy z góry wygrana - rzucam szybkim krokiem zmierzając w stronę gabinetu Ani.
- Potrącenie i zbiegnięcie z miejsca zdarzenia. - wyjaśnia.
- Rozumiem, że nas klient to ofiara? - pytam wchodząc do pomieszczenia i od razu na biurku widząc potrzebne mi dokumenty.
- Klienkta. Dominika Roztocka.
- Mhm - topię wzrok w papierach. - Okej, dobra, to ja jadę do Anki - rzucam i wracam jeszcze do swojego pokoju po togę i torebkę - Cześć - żegnam się i ruszam w kierunku wyjścia.
- Cześć - odpowiada.

W sądzie jestem o 10:40. Odszukuję szybko salę numer 14 i od razu widzę brunetkę, którą opisywała mi Anka, przechadzającą się nerwowo po korytarzu
- Witam, Zuzanna Sienkiewicz. Teraz to ja panią reprezentuję - wyciągam do niej dłoń.
- Dominika Roztocka, miło mi, ale gdzie jest pani mecenas Podchalska?
- Pani Podchalska się rozchorowała i nie przydzielono mnie. Spokojnie, wszytko będzie po naszej myśli, proszę się nie stresować za godzinę będzie pani w domu - mówię.
- Mam nadzieję.

Tak jak przewidywałam po godzinie wracałam już z powrotem do kancelarii.A tam wrażeń dnia dzisiejszego ciąg dalszy.
Wchodzę do gabinetu i drzwi ponowni się otwierają. Nawet nie spoglądam kto wszedł stojąc tyłem do wejścia, odwieszając kurtkę i podwijając rękawy swetra.
- Kawa, Maciek, proszę kawa! - wtedy patrzę na drzwi.
- Zuza musisz mi pomóc. - prosi Mirka moja sąsiadka i przyjaciółka. Znamy się odkąd przeprowadziłyśmy się z Pauliną do Kielc czyli już 8 lat. Stoi w drzwiach ze swoimi bliźniakami :Frankiem i Kubą po obu stronach - Wyskoczyła mi bardzo pilna sprawa. Musze ich u ciebie zostawić.
- Ale...
- Zuza, proszę.
- Ale nie wiem, czy ja...
- Zuza...
- Dobra, okej - wzdycham. - Cześć chłopaki, chcecie się pobawić z wujkiem Maćkiem? - pytam z wielkim uśmiechem opierając dłonie na kolanach.
- Chcemy pooglądać co tutaj masz! - krzyczą radośnie i wyrywają się swojej matce. - To lecę- rzuca na Mira na pożegnanie i posyła mi buziaka wychodząc. Coś mi się wydawało, że chyba coś się zmieniło, ale nie wiem jeszcze dokładnie co...
Chłopaki uradowani nim się spostrzegłam wybiegli z pomieszczenia i zaczęli obchód kancelarii. Na nic zdały się moja nawoływania, zakazy, napomnienia, groźby i szantaże typu "Jak tego nie zostawisz to zadzwonię po Babę Jagę i cię wrzuci do rosołu". Dotykają czego chcieli i zawsze są o dwie sekundę szybsi niż ja. Mam przynajmniej to cholerne szczęście, że w całej kancelarii teraz jesteśmy tylko my, Maciek, który jednak zamknął się w swoim pokoju i pani Marceliny, sekretarki.
- Franek! Co ja mówiłam?! Że nie można tego dotykać tak? A ty co robisz? p zabieram chłopcu teczkę.
- Ciocia, jesteśmy głodni! - krzyczą naraz po godzinie. Jak na zawołanie i mi zaburczało w brzuchu.
- Umawiamy się tak. Wy siedzicie tutaj u mnie w gabinecie. GRZECZNIE siedzicie na tyłkach a ja idę załatwić coś do jedzenia. Niczego nie ruszacie, jasne?
- Tak jest! - krzyknęli. Oddycham z ulgą i wychodzę z gabinetu podążając do pokoju gdzie powinien znajdować się Maciek.
- Maciuś, zamów dwie pizze - rzucam na wstępie, natomiast on unosi na mnie wzrok znad laptopa.
- Dwie pizze? - dziwi się.
- Czyżbyś miał problemy ze słuchem? - unoszę brew. - Czymś muszę tych gnojków nakarmić.
- Sie robi - chwyta komórkę. - A gdzie oni teraz są? - pyta jeszcze zanim wychodzę.
- U mnie w gabinecie. Jak spotkam Mirkę to ja chyba ukatrupię - mówię i wychodzę.
- To wszytko przez ciebie! - słyszę krzyk Frania stając przed drzwiami swojego gabinetu i już się boję.
- Nie prawda! - odparowuje Kuba.
- Prawda! Ciocia nas opierniczy! - dobrze, że znają konsekwencje, ale skąd znają takie słowa? Przerażona wkraczam do środka.
- Mieliście siedzieć i niczego nie dotykać, czy nie tak?! - załamuję ręce. Na środku pomieszczenia leży palemka a dokoła niej rozsypane pełno ziemi i szczątki doniczki.
- To jego wina! - krzyczą na raz. Znowu krzyki, znowu krzyki. Nie wiem jak Mirka to wytrzymuje.
- Koniec! Cisza ma być! Jak się zaraz nie uspokoicie to was zamknę w piwnicy i przyprowadzę bukę - próbuję ich nastraszyć.
- Dobrze, już będziemy cicho. - mów skruszony Franciszek. Zawsze bardziej go lubiłam.
- No to siadać przy biurku i zaraz pomożecie mi to posprzątać. - zarządzam, a oni posłusznie zajęli wskazane przeze mnie miejsce. Wychodzę by po 10 minutach powrócić z miotłą, szufelką oraz nową doniczką. Nie wiem co bym bez tego Wesołowskiego zrobiła.
Kiedy wsadzam do doniczki roślinę, a chłopcy wsypuję ziemi drzwi gwałtownie się otwierają. Unoszę wzrok. O matko, znowu się zaczyna.
- Mówiłem, że pani jest zajęta, pani mecenas - wtrąca się Maciek. Kiwam głową.
- O co chodzi pani Małecki? - pytam otrzepując ręce.
- Może tak zamiast przesadzać drzewka z dziećmi zajęłaby się pani moją sprawą.
- Panie Małecki, swoją współpracę zakończyliśmy 2 miesiące temu wiec nie rozumiem co pan tu robi to po pierwsze - muszę być cierpliwa, muszę być cierpliwa.
-
Proszę pani, o ile wiem to w interesie prawnika, jest wygranie sprawy czyż nie?
- Proszę pana, nie myli się pan, tylko trudno wygrywa się sprawy gdy klient kłamie jak z nut, robi z siebie i ze mnie pośmiewisko kompromitując się w sądzie. Z tego co słyszałam to nadal nie zapłacił pan grzywny więc radziłabym to szybko zrobić i przestać urządzać cyrki - mówię niezbyt przyjemnym tonem.
- Ja nie urządzam cyrków, proszę pani! Ja najzwyczajniej w świecie dam o swoje interesy.
- Na razie kiepsko to panu idzie - prycham, ale za plecami mężczyzny widzę twarz Maćka, której wyraz raczej każe mi darować sobie. - A jakby pan nie urządzał cykrów to by tu pana nie było - orzekam opanowanym głosem.
- Pozwę was - rzuca jeszcze na koniec na co parskam śmiechem.
- Proszę się już nie kompromitować- kręcę 
głową – Do widzenia.
- Do widzenia, do widzenia. Mam nadzieję niedługo. Jeszcze się zobaczymy – odwraca się na pięcie i wychodzi.
- Co za człowiek – wzdycham patrząc na Maćka.
- Co poradzisz – wzrusza ramionami – W ogóle, pizza już jest. – oznajmia.
- Wreszcie! – krzyczą chłopcy i biegną za Wesołowski, a może raczej to on musiał pobiec za nimi.  Uśmiecham się z ulgą i kończę sprzątanie. Później dołączam do chłopaków w pokoju Maćka i razem konsumujemy jedzenie. Paulina nie może się o tym dowiedzieć.

O 16 zaczynamy się wraz z chłopcami zbierać. Mam ich odstawić do mieszkania około 18 bo wtedy Mirka już podobno będzie z powrotem. Ponieważ rano pogoda tak mnie zachęciła to przeszłam się na nogach do kancelarii także i teraz na nóżkach wracaliśmy bo domu.
- Ciociaaaa, a pójdziemy na plac zabaw? – prosi Franciszek gdy mijaliśmy go mijaliśmy uwieszając się na mojej ręce i ciągnąc ją w dół.
- Prosimy ciociu! Prosimy! – spojrzeli na mnie błagającymi oczami.
- Niech wam będzie – wywracam oczami lekko unosząc kącik ust.
Na placu zabaw  nie ma nikogo więc maluchy od razu biegną na domek ze zjeżdżalniami. Odkładam torebkę na najbliższą ławkę i podchodzę do nich.
- Kuba, przejdź po tych belkach i tutaj zjedziesz jak strażak – mówię.
- Strażacy tak zjeżdżają? – pyta zaciekawiony chwytając się dłońmi drążka i oplatając go też nogami po czym zjeżdża na dół.
- No jasne. Tak jak ty właśnie to zrobiłeś  - uśmiecham się. – Będziesz strażakiem?
- Nie, będę piłkarzem – wypina pierś do przodu. – Tata powiedział, że mogę trenować jak będę chciał, ale mama nie jest przekonana, ale kupimy jej z tatą czekoladę i się zgodzi – co za cwaniak – i będę grał lepiej niż Lewandowski! – krzyczy wesoło.
- Na pewno – tarmoszę mu włosy śmiejąc się.

Po 20 minutach chłopakom znudziła się samotna zabawa i gdzie siedzę sobie na ławce wyciągając nogi z przymkniętymi oczami zaczynają krzyczeć żebym się z nimi bawiła w berka i podobno nie przyjmują sprzeciwów. No więc cóż…
Biegam za nimi z 5 minut i prawie wypluwam płuca. A Paulina mówiła żeby nie palić…
- Kiepska kondycja, pani mecenas – słyszę nagle za swoimi plecami znajomy głos. Odwracam się i uśmiecham ironicznie do Krzysztofa stojącego przy ławce 3 metry ode mnie z rękami w kieszeniach.
- Nie każdy codziennie prze godzinę lata po boisku w tę i we wte.  – odpieram biorąc głęboki oddech i normując wymianę gazową w płucach.
- To nie tylko sprawa treningu. Wiesz o czym mówię.
- A ty wiesz, że nie chce mi się i nie mam zamiaru tego rzucać – wzruszam ramionami.
- A powinnaś.
- Cóż za troska o nieznajomą osobę pani Lijewski.
- Jaką nieznajomą? Przecież się znamy – uśmiecha się robiąc krok w moją stronę – Ale zawsze możemy lepiej. Co powiesz na kawę?
- Kawę? – unoszę brwi. – W piątki chodzę na drinka.
- Dzisiaj akurat piątek – zauważa. Spostrzegawczy… Paulina kazałaby to zapisać do listy zalet.
- Co ty nie powiesz? – parskam śmiechem, a on za mną.
- To jak? Zaszczycisz mnie obecnością?
- Chętnie, ale dzisiaj padam na twarz. Spędziłam z nimi pół dnia i jak się dowiedziałam dzieci męczą jeszcze bardziej niż mi się wydawało.
- To może jutro?
- Jutro tak  kiwam głową lekko się uśmiechając.
- Ciociu! Pobaw się jeszcze z nami! – prosi Franek.
- Chłopaki idziemy do domu. W ogóle czy wy nie jesteście głodni? Wasza mama by mnie zabiła chyba.
- Najedliśmy się pizzą – szczerzy się Kuba, a ja słyszę tylko śmiech za moimi plecami.
- Ale ja się nie najadałam bo mi wszystko zeżarliście- pstryknęłam chłopca w nos.- Więc wracamy.
- Ale przyjdziesz jeszcze kiedyś z nami tutaj? Mama jest ostatnio zmęczona i nie może z nami biegać – żali się Franek.
- Jak będzie czas – mówię.
- Super! Jesteś najlepszą ciocią na ziemi! – krzyczą i przytulają się do mnie, a mnie najpierw to zdziwiło, a potem zrobiło mi się dziwnie ciepło w środku i poklepałam ich po plecach.
- Wy za to jesteście super dzieciakami.
- Nie jesteśmy już dziećmi – mruczy Jakub i od razu się ode mnie odsuwają.
- Właśnie, nie jesteśmy. Jesteśmy już duzi – dla efektu Franciszek wypina pierś do przodu, a ja ze szczypiornistą kwitujemy śmiechem.
- Jasne, młodzi mężczyźni – daje Kubie lekkiego klapsa w tyłek  - idziemy.
Biorę torebkę z ławki, a mój telefon się rozdzwania. Odbieram szybko i na pytanie Mirki kiedy wracamy odpowiadam, że za jakieś 15 minut będziemy w domu. Brunetce to wystarcza do szczęścia i kończy połączenie.
- Przejdę się z wami jeśli pozwolisz – rzuca Krzysiek.
- Jasne, gdybym ich nieupilnowana to po prostu powiem, że to twoja wina. – szczerzę się.
- Szczerość przede wszystkim. – mruczy, a ja się śmieję.
Chłopcy szli kilka kroków przed nami my natomiast kroczyliśmy spokojnie zmierzając w stronę mojego bloku rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po raz kolejny przekonałam się, że to bardzo sympatyczny mężczyzna. I do tego ma świetne poczucie humoru.


-----
Taaaa.... Miałam zryw chęci więc przepisałam z zeszytu i jest.

A co dzisiaj jest? Tak jest proszę państwa, tak zwana Święta Wojna! :D Dokładnie za pół godziny. Ubolewam tylko, że Lijek nie zagra :(
Liczę na dobry mecz i oczywiście na wygraną Vive :D


Krzysiu natomiast twierdzi, że to oczywiste :D
Pozrawiam ;**





sobota, 3 października 2015

Trzy

Następnego dnia jak zwykle budzik dzwoni o 7. Przewracam się na drugi bok i wzdycham przeciągając się na wszystkie strony. Wstaję i grzebiąc w szafie wyszukuję czarne rurki i zwykłą białą koszulkę po czym idę do łazienki gdzie się przebieram się i doprowadzam do porządku dziennego. Później pojawiam się w kuchni gdzie na stole czeka już talerz z kanapkami oraz kawa, a przy stole siedzi Paulina konsumując śniadanko. Witam się i również zaczynam jeść. Po posiłku wrzucam do torby ciuchy na przebranie, buty, wodę oraz najpotrzebniejsze rzeczy i wychodzimy z mieszkania. Wsiadamy do mojego samochodu i kierujemy się na siłownię. W sumie to nawet mi się ten pomysł spodobał. Przekonałam się do niego. Jednak nie wszystkie pomysły Boguckiej są aż tak tragiczne.
Wchodzimy przebrane na salę za sprzętem sportowym i się rozglądamy. Osób jest całkiem sporo jak na poranek. Paulina stwierdza, że idzie na bieżnię więc ja posłusznie truchtam tam za nią. Nie szczędziłyśmy sobie złośliwości odnośnie swojej kondycji. Moja oczywiście nie powalała, ale to nie tylko przez papierosy! Ludzie niepalący też przecież mają słabą.
Ogólnie nie było źle.
O 9:30 zaczynamy kierować się w stronę szatni by się szybko przebrać i wraca do domu by tam wziąć prysznic bo geniuszki nie wzięłyśmy nawet ręczników by tutaj się umyć tak więc nic tylko przyklasnąć. Po 10 minutach wybiegamy z budynku by nie spóźnić się do pracy. Paulina to jeszcze nic, przecież ona sama sobie jest szefem to jej to wszystko jedno, ale ja?! Bogucka jak zawsze pognała przodem, a ja grzebię w torebce by znaleźć kluczyki
- Nosz jasny gwint – warczę idąc i nie mogąc znaleźć tego przeklętego przedmiotu. W pewnym momencie wpadam na kogoś. Cofa mnie o dwa kroki do tyłu, a ja ze słowami przeprosin na ustach unoszę wzrok.
- Przepraszam pana ba… -urywam widząc uśmiechniętą twarz Lijewskiego.
- Pani mecenas.
- Pan szczypiornista – odpieram taki samym tonem uśmiechając się lekko. Jest to praktycznie nie możliwe by nie unieść kącików ust patrząc na tą wyszczerzoną facjatę.
- A co ty tu robisz? – zaciekawia się nonszalancko wkładając dłonie w kieszenie jasnych dresów.
- Zapewne to co ty będziesz robił za chwilę – odpowiadam.
- Od dawna?
- Od dziś. Jak się ma za przyjaciółkę panią Paulinę Be to nie możesz być niczego pewnym i kiedyś może się okazać, że zamieszkamy na Antarktydzie – śmiejemy się oboje.
- Może kiedyś uda nam się razem wyciskać tutaj siódme poty?
- Słaby pomysł na podryw – mówię.
- Spróbować zawsze można – szczerzy się – A poza tym jestem serio niezłym trenerem – puszcza mi oczko.
- Zapamiętam, ale teraz muszę już lecieć. Praca czeka. Na razie – wymijam go.
- Ale pamiętaj, że jakby co…
- Jesteś świetnym trenerem, nie wątpię, ale ja trochę krnąbrną uczennicą – rzucam jeszcze przez ramię. Ruszam szybkim krokiem w kierunku samochodu gdzie o drzwi pasażera opiera się Bogucka.
- Pewnie romansuj sobie ze szczypiornistą, a ja tu na deszczu! Wilki jakieś! – przytoczyła tekst z polskiego filmu.
- O ile się nie mylę było jeszcze jedno wyrażenie przed tym deszczem – mówię.
- Nie używam wulgaryzmów- unosi uroczyście dwa palce do góry i wsiada do samochodu.
- Uważaj bo ci uwierzę – prycham i odpalam silnik.
- Znowu się spotykacie – stwierdza niewinnym głosikiem wbijając wzrok w swoje paznokcie i zmieniając temat.
- No i? – wzruszam ramionami skręcając w lewo.
- No i coś się z tego w końcu wykluje! To prze-zna-cze-nie!
- Jesteś niepoważna – kwituję parkując pod blokiem. – I pierwsza zajmuję łazienkę i pamiętaj, że wieczorem idziemy na drinka z Maciejem – teraz ja szczerzę się głupkowato. Jak ona mi, tak ja jej.

O 10:55 przekraczam wreszcie próg kancelarii i podążam do swojego gabinetu. Tam zdejmuję płaszcz, który wieszam na wieszaku i kładę na biurku torebkę oraz teczkę z dokumentami. 10 minut później  pomieszczeniu pojawia się Maciek z kawą i pączkiem.
- Dziękuję za kawę, ale pączka sobie daruję – mówię przysuwając sobie kubek.
- Cóż to się stało? – dziwi się.
- Twoja luba się stała – nie pozwalam mu zaprzeczać kontynuując – Zdrowy styl życia. Już dzisiaj zaliczyłyśmy siłownie.
- Ale dzisiejszego drinka mam nadzieję sobie pani mecenas nie daruje.
- Oczywiście, że nie – parskam. – Jeszcze tego brakuje żeby mnie jedynej przyjemności z życia pozbawiła. Zamknij drzwi i siadaj – mówię stanowczo i wskazuję palcem krzesło naprzeciwko siebie. Wesołowski wykonuje polecenie i z przerażoną miną siada.
- Krótka piłka – celuję niego długopisem i przeszywam wzrokiem. – Podoba ci się Bogucka?
- Tak – odpiera.
- No to zachowaj się psiakrew jak mężczyzna i zaproś ją w końcu gdzieś bez okazji. Przecież się przyjaźnicie więc czemu nie mogłoby się „wykluć”? – kreślę w powietrzu cudzysłów używając terminologii Pauliny – z tego coś więcej – poruszam brwiami.
- A co jak się nie zgodzi? – pyta z powątpiewaniem.
- Maciuś – patrzę na niego z litościwym uśmieszkiem. – Ona będzie latać 3 metry nad niebem.
- Myślisz?
- Wiem. Dlatego nie czekaj, tylko dzisiaj już spróbuj coś pokombinować. Zamiast robić ze mnie przy barze przyzwoitkę to idźcie na jakiś spacer czy coś – podrzucam pomysł wzruszając ramionami i opadając na oparcie obrotowego fotela.
- Kocham cię po prostu, Zuza – uśmiecha się – Dzięki – wstaje uradowany.
- Nie ma za co – rzucam, a on rusza do wyjścia. – Maciek?
- Tak?
- Pączek. – wskazuję głową na słodycz.
- Na pewno nie ma pani ochoty, pani mecenas? – zaczyna kusić wąchając wypiek – Genialnie pachnie.
- Tam są drzwi Wesołowski – wskazałam palcem na kierunek. – Zrób ze swój chudych nóg jakiś użytek i wyjdź  przez nie.
Oni będą do siebie idealnie pasować.
Z kancelarii wraz z Maćkiem od razu pojechaliśmy do klubu gdzie miała do nas dołączyć Paulina. Weszliśmy do środka gdzie od razu zobaczyliśmy Bogucką sączącą przy barze sok pomarańczowy. Dzisiaj to ona miała być abstynentką. Przywitaliśmy się i wraz z chłopakiem zamówiliśmy po drinku.
Sączę już drugi napój alkoholowy siedząc przy barze i obserwuję tłum tańczących ludzi. Maciej i Paulina już dawno zniknęli mi z radarów więc pewnie Wesołowski zastosował się do moich wskazówek. Wstaję z barowego krzesła i idę do toalety by załatwić swoją potrzebę. Gdy myję ręce spoglądam na siebie w lustrze czy, aby makijaż mi się nie rozmazał i jak na cały dzień to wygląda nieźle. Wychodzę z łazienki po czym ruszam z powrotem w stronę baru. W pewnym momencie jak to bardzo ogarnięta pani mecenas Sienkiewicz musiała w kogoś wleźć. Unoszę wzrok i kogo widzę? Krzysztof Lijewski we własnej osobie! Cóż za niespodzianka…
- Coś często ostatnio na siebie wpadamy, panie szczypiornista – mówię kładąc dłonie na biodrach.
- Czy to źle, pani mecenas?
- Boję się otworzyć lodówki żebyś mi stamtąd nie wyskoczył – odpowiadam, a on się śmieje – Zresztą to się jeszcze okaże.
- A skoro już tutaj jesteśmy to może dasz się namówić na taniec? – uśmiechnął się
- O nie, nie, nie  nie – unoszę ręce w geście obronnym. – Kompletnie nie umiem tańczyć.
- Spokojnie, poprowadzę.
- Ciekawe jak chcesz prowadzić przy takiej… - urywam bo jak na zawołanie DJ’owi zachciało się puścić coś wolniejszego – Aha – mówię.
- Bardzo prosto – śmieje się i wyciąga do mnie dłoń, którą łapię.
Wyciąga mnie trochę dalej na parkiet po czym delikatnie układa dłonie na mojej tali, a ja zakładam ręce na jego ramiona. Kołyszemy się do muzyki i mogłabym nawet powiedzieć, że jest całkiem przyjemnie gdyby nie to, że pod wpływem wzroku Krzyśka cała się spinałam bo miałam wrażenie jakby znał wszystkie moja myśli więc ani razu nie złapałam z nim kontaktu wzrokowego. Co się z tobą dzieje Sienkiewicz? Przecież zawsze jesteś taka pewna siebie. W końcu uniosłam oczy by napotkać zaciekawiony wzrok Krzyśka, który przyglądał mi się, a na jego ustach błąkał się niewielki uśmiech. Brawo, pani mecenas, utrzymała pani z nim kontakt wzrokowy!
Gdy piosenka się kończy dziękuję mu za taniec i niemal od razu się ulatniam. Czuję, że jeśli zaraz z stamtąd nie wyjdę to zrobię coś głupiego. Biorę swoje rzeczy i wychodzę z klubu. Nie zauważam samochodu Wesołowskiego. Warczę pod nosem i wyjmuję z torebki telefon gdzie na ekranie od razu wyświetla mi się wiadomość od Maćka.


„Przepraszam Zuzka, ale nie mogliśmy na ciebie czekać”
Psia krew. Wygląda na to, że do mieszkania i to jeszcze pustego będę musiała wracać z buta. Nie lubiłam chodzić po nocach sama, ale co zrobisz. Zwłaszcza, że to pół godziny drogi szybkim krokiem. Postanowiłam więc iść po kancelarię i stamtąd  swoim wózkiem pojechać do domu. To było chyba najlepsze na co mogłam wpaść, zwłaszcza, że nie piłam znowu tka dużo, a spacer na chłodnym powietrzu mnie jeszcze bardziej otrzeźwi. Ruszam więc szybkim krokiem pod budynek kancelarii.
W mieszkaniu  jestem pół godziny później czyli o 22:30. Zdejmuję płaszcz oraz buty. Torebkę odkładam na komodę, zamykam mieszkanie, a klucze do mieszkania i auta zanoszę do kuchni gdzie rzucam je od progu na lodówkę. Na szczęście nie spadają na płytki co niestety często mi się zdarza.
Nie mi się nie chcę więc tylko zmywam makijaż, przebieram się, a po chwili już gaszę światło i kładę się spać.

----
Matko, jakie flaki z olejem :/ Ja serio to napisałam? O.o
I przepraszam za błędy bo niesprawdzany. I przepraszam, że tak baaardzo długo nic nie było. Nie wiem kiedy następny ale postaram się szybko.
Pozdrawiam ;**

niedziela, 30 sierpnia 2015

Dwa

(środa, 12 marca)
Wstaję o 7, zjadam śniadanie po czym biorę prysznic, ubieram się i maluj. W kancelarii pojawiam się punkt 8. Posyłam uśmiech pani sekretarce i wędruję do swojego gabinetu. Tam odkładam rzeczy na biurko, zdejmuję płaszcz i otwieram okno.
- Witam pani mecenas – do pomieszczenia wkracza Maciej – mój „asystent”
- Cześć – uśmiecham się siadając za biurkiem – Co jest?
- Ma pani dzisiaj całkowicie wolny dzień pani Zuzanno – szczerzy się.
Teoretycznie i praktycznie jesteśmy na „ty”, ale Maciek ubzdurał sobie, że „pani” podkreśla mój „majestat” i różne takie bzdety. W sumie to jesteśmy przyjaciółmi i często robimy tak po prostu dla rozrywki. Na dodatek Wesołowski używając zwrotów „pani Zuzanno”, „pani mecenas”, czy „pani adwokat” przybiera głos niezwykle poważny i dystyngowany poprawiając okulary na nosie.
Wygląda to przekomicznie i zawsze poprawiamy sobie tym humor.
- Gdyby nie to, że jutro czwartek zabrałabym cię na drinka Maciuś bo ci się należy za to poprawianie mi nastroju. – śmieję się.
- Myślę, że możemy to równie dobrze zrobić w piątek – puszcza mi oczko.
- Czyli po prostu podepniesz się pod mój cotygodniowy rytuał? – unoszę brew.
- Sie umie wbić – szczerzy się – A może Paulina też by poszła? – proponuje niby niewinnie.
Przyglądam mu się badawczo z cwanym uśmieszkiem przylepionym do twarzy bawiąc się długopisem cały czas włączając go i ponownie wyłączając.
- A co? – pytam głupkowato poruszając brwiami.
- Nic – burczy – Po prostu pytam. Im nas więcej tym lepiej, nie?
- Ależ no oczywiście – odpowiadam pewnie, ale  w moim głosie było słychać rozbawienie.  Opadam na oparcie fotela.
- Czyli w piątek wieczorem? – dopytuje puszczając mimo uszu mój ton głosu.
- Ta jes – przytakuję po czym on wychodzi, a ja wpatruję się jak głupia w drzwi. Może faktycznie wypadałoby ich ku sobie pchnąć? Mogłoby być ciekawie. Takie dwa moje kochane głuptoki miały by być parą? Jak najbardziej za. Trzeba by przycisnąć Paulinę i czegoś się od niej dowiedzieć. Przecież nie raz gdy gdzieś we trójkę wychodzimy wgapia się w niego jak ciele w malowane wrota. On zresztą nie lepszy.
Obracam się na fotelu i patrzę przez okno nadal się szczerząc.

Dzień pracy mija mi przyjemnie i szybko z racji tego, że nie prowadzę żadnej sprawy z kancelarii wychodzę o 15 i 20 minut później jestemw mieszkaniu.
Gdy zdejmuję kurtkę słyszę z salonu jakieś sapania, głośnie oddechy i jęki. Po cichu podchodzę do drzwi i je uchylam
- Tutaj? – jęczę.
- O co ci chodzi? – prycha Paulina właśnie ćwicząca z Ewą Chodakowską na dywanie. Wciska stop i siada na podłodze – Koniec tego, kurwa dobrego. Od dzisiaj bierzemy się za siebie i to porządnie. Dieta, ćwiczenia, zdrowe jedzenie, siłownia! – klaszcze w dłonie upijając łyk wody.
- Co? - jęczę - Ale ja…
- Wiem, ty nie musisz. Masz zajebistą figurę, każdy facet się za tobą ogląda, ale ja muszę coś ze sobą zrobić i ty mi w tym będziesz towarzyszyć.
- Muszę? – jęczę po raz kolejny.
- Zuzka – warczy.
- Okej, okej – wzdycham ciężko – Postaram się. Motywować cię oczywiście – szczerzę się.
- Zuza, ja nie żartuję – mówi ostrzegawczym tonem.
- Ale nie wiem o co ci chodzi. Wyglądasz świetnie – marszczę czoło.
- Mówisz tak bo jesteś moją przyjaciółką – prycha.
- Przecież sama wiesz jak szczera potrafię być
- Ale Zuziu kochana, we dwie zawsze raźniej. Poprawisz sobie kondycję, którą masz teraz zapewne fatalną przez te fajki, ...
- Myślałam, że odpuściłaś już ten temat dawno – krzyżuję ręce na piersiach.
- Nie odpuściłam i nigdy nie odpuszczę.
- A powinnaś – mruczę.
- Nie pojmuję czego ty nie pojmujesz. – wzdycham rozdzierająco. – Przecież rujnujesz sobie zdrowie.
- No popatrz, a teraz ty właśnie przychodzisz z odsieczą, aby je ratować zdrową dietą i zieleniną. – odparowuję.
- Zuzka, wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. A najlepiej dla twojego zdrowia będzie jak przestaniesz palić. – patrzy na mnie.
- Dzięki za troskę, Paulina, ale sama wiem co jest dla mnie najlepsze. Nie rzucę palenia, ponieważ to lubię i sprawia mi przyjemność wyjście na papierosa i to jest właśnie mój sposób na odreagowanie stresów okej? – warczę i wchodzę do kuchni. Czasem mam serdecznie dość jej matkowania i upominania nad uchem. Serdecznie.
- Zuzka, nie zachowuj się jak dziecko – wchodzi za mną.
- A ty nie zachowuj się jak moja matka - parskam.
 – I nie obrażaj się na mnie jak pięciolatka. Ile się już znamy, co?

- 25 lat – odpowiadam.
- Ćwierć wieku razem to kupa czasu, nie? Przecież wiesz, że serio chcę dla ciebie jak najlepiej i od początku byłam przeciwna jak wzięłaś pierwszego papierosa do ust.
- Możemy zakończyć tą rozmowę? Uszanuj proszę mój wybór i to, że robię to z własnej nieprzymuszonej woli.
Wzdycha ciężko.
- Zastanawia mnie co by się musiało stać żebyś to rzuciła.
- Paulina daj spokój – mówię wychodząc z kuchni, a potem całkowicie z mieszkania łapiąc tylko po drodze właśnie paczkę papierosów i zapalniczkę.
Zbiegam po schodach i wychodzę z bloku. Siadam na ławce i odpalam papierosa po czym zaciągam się dymem i wreszcie się uspokajam.
Kumam cza-cze, że chce dla mnie jak najlepiej, ale ja już się od tego nie odzwyczaję i musi to przyjąć do wiadomości. Ona i wszyscy, którzy trują mi to samo od 10 lat. Serio powinni już się ogarnąć.
Po jakichś 20 minutach wracam do mieszkania i jem obiad po czym do końca dnia siedzę już u siebie w pokoju.
Oglądam właśnie zaległy odcinek „Gry o tron” kiedy głowę do pokoju wsuwa Bogucka.
- Mogę?
- Tak, jasne – wciskam pauzę i przenoszę wzrok na szatynkę, która siada na fotelu.
- Jesteś na mnie zła?
- Nie, przeszło mi, a co?
- Po prostu nie lubię jak rozmawiamy, a ty wychodzisz…
- Tylko nie zaczynaj od nowa, że się o mnie martwisz. Uznajmy, że temat palenia to u nas tabu. Ja palę, ty nie zwracasz uwagi i o tym nie rozmawiamy.
- Nie możemy tak traktować sprawy.
- Owszem możemy.
- Dobra mam dość tego tematu na dzisiaj – wzdycha z rezygnacją.
- Czekałam aż to powiesz – oddycham z ulgą wznosząc oczy do sufitu.
- Dobra, dobra, już tak nie aktorz. – prycha
- A właśnie, masz ochotę wybrać w piątek wieczorem ze mną i Maciusiem na drinka? – poruszyłam brwiami.
- Czemu nie? – wzrusza ramionami.
- I tylko tyle? – pytam zawiedziona.
- A co ma być?
- Myślałam, że ty do Maciusia coś ten tego – szczerzę się, a ona się rumieni i spuszcza głowę zakrywając twarz włosami.  – Wiedziałam. Może czas się wreszcie ogarnąć?
- Ty nie mądruj bo sama też nikogo nie masz i na nic się nie zapowiada. No chyba, że pan Krzy… - zaczyna, ale rzucam w nią poduszką.
- Tam są drzwi – wskazuję palcem kierunek próbując powstrzymać kąciki ust by nie uniosły się do góry. – Tam są drzwi. Wypieprzaj.
- Co tak ostro, siostro? – śmieje się– Już się zmywam – szczerząc zęby wyszła z pokoju.
Co ja z nią mam to jest niewiarygodne, niewiarygodne.
- A, zapomniałabym – wsuwa jeszcze szczerzący się ryj do pokoju.
- Czego? – przewracam oczami.
- Na którą masz jutro do pracy?
- Na 11, a co?
- No to świetnie, pójdziemy rano na siłownie i nie ma żadnego ale – oznajmia i zanim zdążyłam choćby otworzyć usta zamknęła drzwi.
I żyj tu z taką.
---
Ale hej, to miało być krótsze...
Witam, witam pod drugim rozdziałem :) Dzisiaj chyba już mniej błędów niż ostatnio bo starałam się być skrupulatna w ich wyłapywaniu, ale oczywiście mogłam coś przeoczyć.
Zdecydowałam się jednak na ten czas, chyba wygodniej mi się w nim piszę ;)
Do następnego czyli do soboty :)
Zapraszam również tutaj na 97 zycie-jest-za-krotkie.blogspot.com
Pozdrawiam ;**

niedziela, 23 sierpnia 2015

Jeden

Gdy następnego dnia wróciłam z pracy o 15 nie posiadałam się jednak z radości. Naprawdę byłam bardzo podekscytowana tym meczem. Paulina miała rację, ciągle tylko przejmuję się pracą.
Póki co w mieszkaniu byłam sama. Bogucka miałam wrócić po 16. Zaniosłam wszystkie papiery i laptopa do gabinetu po czym wzięłam trochę wygodniejsze ciuchy ze swojego pokoju i się przebrałam. Gdy byłam w trakcie konsumowania obiadu usłyszałam trzask drzwi i krzyk Paulin, że „oto powróciła”
- Bądź tak miła i nałóż mi obiadu co? – rzuciła wsuwając na sekundę głowę  do kuchni.
- Mhm – mruknęłam tylko i po chwili postawiłam na stole talerz z porcją dla przyjaciółki, a ta przyszła po kilku chwilach.
- Super się zapowiada wieczór nie? – wyszczerzyła się – Wiem, że też się cieszysz – szturchnęła mnie łokciem w ramie, a ja nie mogłam ukryć uśmiechu.
- Cieszę się, cieszę  - zaśmiałam się.
- No. Wiedziałam. – powiedziała dumna robiąc napuszoną minę po czym zabrała się za kończenie posiłku.

Na halę wyruszyłyśmy jakieś 40 minut przed meczem. Bo później na bank byśmy się spóźniły. Kiedy Vive gra z Wisłą nie da się przez Kielce normalnie przejechać. Kiedy dotarłyśmy do budynku zajęłyśmy miejsca na trybunach z szalikami kieleckiej drużyny na szyjach.  Okazało się, że szatynka knuła to już od dawna i była przygotowana.
Początek pierwszej połowy gospodarze  trochę przespali dając Wiśle wyjść na prowadzenie lecz potem widowisko zaczęło się rozkręcać. Po pierwszej odsłonie prowadzili goście 12:11 jednak druga połowa było o wiele bardziej emocjonująca wygrana przez gospodarzy 30:27. Faktycznie brakowało mi takich wyjść, zwłaszcza na mecze. Za dużo czasu poświęcałam pracy, ale jak tego nie robić w tym zawodzie?
- No to co? Idziemy po autografy i zdjęcia – wyszczerzyła się Paulina. Spojrzałam na nią, a potem na tłum kibiców, którzy zebrali się przy bandach by zdobyć podpis swoich idoli.
- To sobie chyba jednak daruje – stwierdziłam, a ona popatrzyła na mnie spod uniesionych brwi. – Będę czekać na zewnątrz, może tam jakiegoś wyczaję. – puściłam jej oczko.
- To rozumiem i mogę przyjąć do wiadomości – posłała mi wyszczerz po rozeszłyśmy się. 
Wyszłam z hali i narzuciłam na siebie kurtkę. Mimo środka marca i wieczornej pory nie było jakoś bardzo zimno. Odrzuciłam włosy do tyłu i zaczęłam grzebać w torebce szukając Marlbolo i zapalniczki. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Oparłam się o ścianę. Mijali mnie ludzie wychodzący z budynku. Weseli i uradowani kibice kieleckiej drużyny i nieco mniej uradowani kibice drużyny płockiej. Pauliny ani śladu. Coś czuje, że trochę na tą Bogucką poczekam.
- Piękne kobiety nie powinny palić – usłyszałam za dobą męski głos. I chyba nawet wiedziałam do kogo on należy. Odwracam głowę w lewo i widzę stojącego obok mnie Krzysztofa Lijewskiego. Ręce ma wciśnięte  w kieszenie dresów, niezasuniętą kurtkę i lekko potargane włosy.
- Wychowani mężczyźni nie powinni trzymać rąk w kieszeniach podczas rozmowy – ripostuję.
- Ależ najmocniej przepraszam. Już się poprawiam – śmieje się wyjmując dłonie. Mimowolnie na moje usta też wpływa uśmiech. – No ale pani nadal pali. – ciągnie.
- Paliłam, palę i najprawdopodobniej palić będę. – odpieram.
- Nie ma kto zakazać?
- Coś w tym stylu, ale nawet jeśli to i tak bym pewnie nie posłuchała – śmieję się lekko.
- Aż dziwne. Nikt nigdy nie mógł pani przekonać, aby rzucić to świństwo?
- Nie mógł albo nie miał tyle cierpliwości – stwierdzam, a mężczyzna się śmieje.
- Bardzo przepraszam, ale nawet się nie przedstawiłem. – reflektuje się. – Krzysztof Lijewski – wyciąga rękę w moim kierunku.
- Zuzanna Sienkiewicz. – ściskam ją.
- Pani adwokat – gwiżdże z powrotem chowając dłonie w kieszenie spodni.
- Tak – potwierdziłam zdziwiona – Skąd wiesz? – zaciągam się papierosem przyglądając mu się badawczo.
- Obiło mi się o uszy – uśmiecha się. – Podobno jedna z lepszych w Świętokrzyskim.
- Czyja wiem. Nie mnie to Oce… - zaczynam, ale przerywa mi Paulina.
- Zuzka! Możemy iść. Mam autografy wszystkich! – słyszę jej rozradowany głos, która właśnie podbiega. Przewracam oczami zażenowana jej zachowaniem godnym 5-latka. – O. Czyżbym przeszkodziła – wyszczerzyła się znacząco odwracając głowę tak, abym tylko ja to widziała.
- Nie, skądże – uśmiecha się Lijewski.
- Paulina, Krzysiek, Krzysiek, Paulina – dokonuję szybkiej prezentacji, a oni ściskają sobie dłoń.
- Miło było poznać, ale cóż. Na mnie już pora. Do zobaczenia – posyła nam jeszcze uśmiech i kłania się w pas po czym odchodzi. Mimowolnie się uśmiecham. Bardzo sympatyczny gość. Zgasiłam papierosa po czym wyrzuciłam do i mogłyśmy ruszać do samochodu. Widziałam jak Bogucką aż trzęsie żeby mnie o wszystko wypytać, ale nie odezwała się ani słowem dopóki nie wsiadłyśmy.
- Nie wiedziałam, że jest pani taki szybka, pani adwokat. – zaśmiała się.
- Wcale nie jestem szybka gamoniu. Ja nawet nic nie zrobiłam. Po prostu… - zaczęłam wyjaśniać, ale ta oczywiście mi przerwała. No bo po co wysłuchać jak było naprawdę? No po co? Przecież można sobie wszystko wymyślić.
- Już się nie wysilaj – unosi dłoń, uciszając mnie.  – Nie wciśniesz mi kitu, że kompletnie przypadkowo do ciebie zagadał pytając o godzinę czy inną pierdołę, a ty nic nie zrobiłaś.
- Bo nie zrobiłam. – wzruszyłam ramionami próbując się jakoś bronić – Odpaliłam tylko papierosa, ot co. – odpieram i streszczam jej mniej więcej całe zajście.
- Ciekawe kiedy następnym razem się spotkacie – piszczy podekscytowana gdy paruję pod naszym blokiem.
- Ty się tak nie ekscytuj bo nie ma czym – gaszę jej emocje.
- Oj tam. – macha ręką  - Przypuśćmy – śle mi wyszczerz ponad dachem samochodu gdy  z niego wysiadamy i zamykamy drzwi, a ja pilotem całe auto. – Moja kumpela ze szczypiornistą…  - zaczyna marzyć, a ja mam wielką ochotę strzelić ją brudną patelnią w ten durny łeb. Jak ona czasem zacznie coś pierdolić to przechodzi ludzkie pojęcie.
- Jesteś szurnięta. Kompletnie szurnięta – stwierdzam.
- A bo to pierwszy raz mi to mówisz? – mruczy lekceważąco, a ja wywracam oczami.
Wkraczamy do mieszkania, a resztę wieczoru spędzamy przed telewizorem jedząc sobie pyszne zapiekanki.

----
Trochę krótko, ale mam nadzieję, że się podoba. Miał być szybciej, ale wakacje, myślę, że rozumiecie. Niby więcej czasu, ale w moim przypadku niestety nie dla blogspota.
PROSZĘ WPISYWAĆ SIĘ DO ZAKŁADKI INFORMOWANI to bardzo ułatwi mi życie bo teraz to nie mam pojęcia kogo informować.
Pozdrawiam i miłego ostatniego tygodnia wakacji ;**