sobota, 3 października 2015

Trzy

Następnego dnia jak zwykle budzik dzwoni o 7. Przewracam się na drugi bok i wzdycham przeciągając się na wszystkie strony. Wstaję i grzebiąc w szafie wyszukuję czarne rurki i zwykłą białą koszulkę po czym idę do łazienki gdzie się przebieram się i doprowadzam do porządku dziennego. Później pojawiam się w kuchni gdzie na stole czeka już talerz z kanapkami oraz kawa, a przy stole siedzi Paulina konsumując śniadanko. Witam się i również zaczynam jeść. Po posiłku wrzucam do torby ciuchy na przebranie, buty, wodę oraz najpotrzebniejsze rzeczy i wychodzimy z mieszkania. Wsiadamy do mojego samochodu i kierujemy się na siłownię. W sumie to nawet mi się ten pomysł spodobał. Przekonałam się do niego. Jednak nie wszystkie pomysły Boguckiej są aż tak tragiczne.
Wchodzimy przebrane na salę za sprzętem sportowym i się rozglądamy. Osób jest całkiem sporo jak na poranek. Paulina stwierdza, że idzie na bieżnię więc ja posłusznie truchtam tam za nią. Nie szczędziłyśmy sobie złośliwości odnośnie swojej kondycji. Moja oczywiście nie powalała, ale to nie tylko przez papierosy! Ludzie niepalący też przecież mają słabą.
Ogólnie nie było źle.
O 9:30 zaczynamy kierować się w stronę szatni by się szybko przebrać i wraca do domu by tam wziąć prysznic bo geniuszki nie wzięłyśmy nawet ręczników by tutaj się umyć tak więc nic tylko przyklasnąć. Po 10 minutach wybiegamy z budynku by nie spóźnić się do pracy. Paulina to jeszcze nic, przecież ona sama sobie jest szefem to jej to wszystko jedno, ale ja?! Bogucka jak zawsze pognała przodem, a ja grzebię w torebce by znaleźć kluczyki
- Nosz jasny gwint – warczę idąc i nie mogąc znaleźć tego przeklętego przedmiotu. W pewnym momencie wpadam na kogoś. Cofa mnie o dwa kroki do tyłu, a ja ze słowami przeprosin na ustach unoszę wzrok.
- Przepraszam pana ba… -urywam widząc uśmiechniętą twarz Lijewskiego.
- Pani mecenas.
- Pan szczypiornista – odpieram taki samym tonem uśmiechając się lekko. Jest to praktycznie nie możliwe by nie unieść kącików ust patrząc na tą wyszczerzoną facjatę.
- A co ty tu robisz? – zaciekawia się nonszalancko wkładając dłonie w kieszenie jasnych dresów.
- Zapewne to co ty będziesz robił za chwilę – odpowiadam.
- Od dawna?
- Od dziś. Jak się ma za przyjaciółkę panią Paulinę Be to nie możesz być niczego pewnym i kiedyś może się okazać, że zamieszkamy na Antarktydzie – śmiejemy się oboje.
- Może kiedyś uda nam się razem wyciskać tutaj siódme poty?
- Słaby pomysł na podryw – mówię.
- Spróbować zawsze można – szczerzy się – A poza tym jestem serio niezłym trenerem – puszcza mi oczko.
- Zapamiętam, ale teraz muszę już lecieć. Praca czeka. Na razie – wymijam go.
- Ale pamiętaj, że jakby co…
- Jesteś świetnym trenerem, nie wątpię, ale ja trochę krnąbrną uczennicą – rzucam jeszcze przez ramię. Ruszam szybkim krokiem w kierunku samochodu gdzie o drzwi pasażera opiera się Bogucka.
- Pewnie romansuj sobie ze szczypiornistą, a ja tu na deszczu! Wilki jakieś! – przytoczyła tekst z polskiego filmu.
- O ile się nie mylę było jeszcze jedno wyrażenie przed tym deszczem – mówię.
- Nie używam wulgaryzmów- unosi uroczyście dwa palce do góry i wsiada do samochodu.
- Uważaj bo ci uwierzę – prycham i odpalam silnik.
- Znowu się spotykacie – stwierdza niewinnym głosikiem wbijając wzrok w swoje paznokcie i zmieniając temat.
- No i? – wzruszam ramionami skręcając w lewo.
- No i coś się z tego w końcu wykluje! To prze-zna-cze-nie!
- Jesteś niepoważna – kwituję parkując pod blokiem. – I pierwsza zajmuję łazienkę i pamiętaj, że wieczorem idziemy na drinka z Maciejem – teraz ja szczerzę się głupkowato. Jak ona mi, tak ja jej.

O 10:55 przekraczam wreszcie próg kancelarii i podążam do swojego gabinetu. Tam zdejmuję płaszcz, który wieszam na wieszaku i kładę na biurku torebkę oraz teczkę z dokumentami. 10 minut później  pomieszczeniu pojawia się Maciek z kawą i pączkiem.
- Dziękuję za kawę, ale pączka sobie daruję – mówię przysuwając sobie kubek.
- Cóż to się stało? – dziwi się.
- Twoja luba się stała – nie pozwalam mu zaprzeczać kontynuując – Zdrowy styl życia. Już dzisiaj zaliczyłyśmy siłownie.
- Ale dzisiejszego drinka mam nadzieję sobie pani mecenas nie daruje.
- Oczywiście, że nie – parskam. – Jeszcze tego brakuje żeby mnie jedynej przyjemności z życia pozbawiła. Zamknij drzwi i siadaj – mówię stanowczo i wskazuję palcem krzesło naprzeciwko siebie. Wesołowski wykonuje polecenie i z przerażoną miną siada.
- Krótka piłka – celuję niego długopisem i przeszywam wzrokiem. – Podoba ci się Bogucka?
- Tak – odpiera.
- No to zachowaj się psiakrew jak mężczyzna i zaproś ją w końcu gdzieś bez okazji. Przecież się przyjaźnicie więc czemu nie mogłoby się „wykluć”? – kreślę w powietrzu cudzysłów używając terminologii Pauliny – z tego coś więcej – poruszam brwiami.
- A co jak się nie zgodzi? – pyta z powątpiewaniem.
- Maciuś – patrzę na niego z litościwym uśmieszkiem. – Ona będzie latać 3 metry nad niebem.
- Myślisz?
- Wiem. Dlatego nie czekaj, tylko dzisiaj już spróbuj coś pokombinować. Zamiast robić ze mnie przy barze przyzwoitkę to idźcie na jakiś spacer czy coś – podrzucam pomysł wzruszając ramionami i opadając na oparcie obrotowego fotela.
- Kocham cię po prostu, Zuza – uśmiecha się – Dzięki – wstaje uradowany.
- Nie ma za co – rzucam, a on rusza do wyjścia. – Maciek?
- Tak?
- Pączek. – wskazuję głową na słodycz.
- Na pewno nie ma pani ochoty, pani mecenas? – zaczyna kusić wąchając wypiek – Genialnie pachnie.
- Tam są drzwi Wesołowski – wskazałam palcem na kierunek. – Zrób ze swój chudych nóg jakiś użytek i wyjdź  przez nie.
Oni będą do siebie idealnie pasować.
Z kancelarii wraz z Maćkiem od razu pojechaliśmy do klubu gdzie miała do nas dołączyć Paulina. Weszliśmy do środka gdzie od razu zobaczyliśmy Bogucką sączącą przy barze sok pomarańczowy. Dzisiaj to ona miała być abstynentką. Przywitaliśmy się i wraz z chłopakiem zamówiliśmy po drinku.
Sączę już drugi napój alkoholowy siedząc przy barze i obserwuję tłum tańczących ludzi. Maciej i Paulina już dawno zniknęli mi z radarów więc pewnie Wesołowski zastosował się do moich wskazówek. Wstaję z barowego krzesła i idę do toalety by załatwić swoją potrzebę. Gdy myję ręce spoglądam na siebie w lustrze czy, aby makijaż mi się nie rozmazał i jak na cały dzień to wygląda nieźle. Wychodzę z łazienki po czym ruszam z powrotem w stronę baru. W pewnym momencie jak to bardzo ogarnięta pani mecenas Sienkiewicz musiała w kogoś wleźć. Unoszę wzrok i kogo widzę? Krzysztof Lijewski we własnej osobie! Cóż za niespodzianka…
- Coś często ostatnio na siebie wpadamy, panie szczypiornista – mówię kładąc dłonie na biodrach.
- Czy to źle, pani mecenas?
- Boję się otworzyć lodówki żebyś mi stamtąd nie wyskoczył – odpowiadam, a on się śmieje – Zresztą to się jeszcze okaże.
- A skoro już tutaj jesteśmy to może dasz się namówić na taniec? – uśmiechnął się
- O nie, nie, nie  nie – unoszę ręce w geście obronnym. – Kompletnie nie umiem tańczyć.
- Spokojnie, poprowadzę.
- Ciekawe jak chcesz prowadzić przy takiej… - urywam bo jak na zawołanie DJ’owi zachciało się puścić coś wolniejszego – Aha – mówię.
- Bardzo prosto – śmieje się i wyciąga do mnie dłoń, którą łapię.
Wyciąga mnie trochę dalej na parkiet po czym delikatnie układa dłonie na mojej tali, a ja zakładam ręce na jego ramiona. Kołyszemy się do muzyki i mogłabym nawet powiedzieć, że jest całkiem przyjemnie gdyby nie to, że pod wpływem wzroku Krzyśka cała się spinałam bo miałam wrażenie jakby znał wszystkie moja myśli więc ani razu nie złapałam z nim kontaktu wzrokowego. Co się z tobą dzieje Sienkiewicz? Przecież zawsze jesteś taka pewna siebie. W końcu uniosłam oczy by napotkać zaciekawiony wzrok Krzyśka, który przyglądał mi się, a na jego ustach błąkał się niewielki uśmiech. Brawo, pani mecenas, utrzymała pani z nim kontakt wzrokowy!
Gdy piosenka się kończy dziękuję mu za taniec i niemal od razu się ulatniam. Czuję, że jeśli zaraz z stamtąd nie wyjdę to zrobię coś głupiego. Biorę swoje rzeczy i wychodzę z klubu. Nie zauważam samochodu Wesołowskiego. Warczę pod nosem i wyjmuję z torebki telefon gdzie na ekranie od razu wyświetla mi się wiadomość od Maćka.


„Przepraszam Zuzka, ale nie mogliśmy na ciebie czekać”
Psia krew. Wygląda na to, że do mieszkania i to jeszcze pustego będę musiała wracać z buta. Nie lubiłam chodzić po nocach sama, ale co zrobisz. Zwłaszcza, że to pół godziny drogi szybkim krokiem. Postanowiłam więc iść po kancelarię i stamtąd  swoim wózkiem pojechać do domu. To było chyba najlepsze na co mogłam wpaść, zwłaszcza, że nie piłam znowu tka dużo, a spacer na chłodnym powietrzu mnie jeszcze bardziej otrzeźwi. Ruszam więc szybkim krokiem pod budynek kancelarii.
W mieszkaniu  jestem pół godziny później czyli o 22:30. Zdejmuję płaszcz oraz buty. Torebkę odkładam na komodę, zamykam mieszkanie, a klucze do mieszkania i auta zanoszę do kuchni gdzie rzucam je od progu na lodówkę. Na szczęście nie spadają na płytki co niestety często mi się zdarza.
Nie mi się nie chcę więc tylko zmywam makijaż, przebieram się, a po chwili już gaszę światło i kładę się spać.

----
Matko, jakie flaki z olejem :/ Ja serio to napisałam? O.o
I przepraszam za błędy bo niesprawdzany. I przepraszam, że tak baaardzo długo nic nie było. Nie wiem kiedy następny ale postaram się szybko.
Pozdrawiam ;**

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz