niedziela, 30 sierpnia 2015

Dwa

(środa, 12 marca)
Wstaję o 7, zjadam śniadanie po czym biorę prysznic, ubieram się i maluj. W kancelarii pojawiam się punkt 8. Posyłam uśmiech pani sekretarce i wędruję do swojego gabinetu. Tam odkładam rzeczy na biurko, zdejmuję płaszcz i otwieram okno.
- Witam pani mecenas – do pomieszczenia wkracza Maciej – mój „asystent”
- Cześć – uśmiecham się siadając za biurkiem – Co jest?
- Ma pani dzisiaj całkowicie wolny dzień pani Zuzanno – szczerzy się.
Teoretycznie i praktycznie jesteśmy na „ty”, ale Maciek ubzdurał sobie, że „pani” podkreśla mój „majestat” i różne takie bzdety. W sumie to jesteśmy przyjaciółmi i często robimy tak po prostu dla rozrywki. Na dodatek Wesołowski używając zwrotów „pani Zuzanno”, „pani mecenas”, czy „pani adwokat” przybiera głos niezwykle poważny i dystyngowany poprawiając okulary na nosie.
Wygląda to przekomicznie i zawsze poprawiamy sobie tym humor.
- Gdyby nie to, że jutro czwartek zabrałabym cię na drinka Maciuś bo ci się należy za to poprawianie mi nastroju. – śmieję się.
- Myślę, że możemy to równie dobrze zrobić w piątek – puszcza mi oczko.
- Czyli po prostu podepniesz się pod mój cotygodniowy rytuał? – unoszę brew.
- Sie umie wbić – szczerzy się – A może Paulina też by poszła? – proponuje niby niewinnie.
Przyglądam mu się badawczo z cwanym uśmieszkiem przylepionym do twarzy bawiąc się długopisem cały czas włączając go i ponownie wyłączając.
- A co? – pytam głupkowato poruszając brwiami.
- Nic – burczy – Po prostu pytam. Im nas więcej tym lepiej, nie?
- Ależ no oczywiście – odpowiadam pewnie, ale  w moim głosie było słychać rozbawienie.  Opadam na oparcie fotela.
- Czyli w piątek wieczorem? – dopytuje puszczając mimo uszu mój ton głosu.
- Ta jes – przytakuję po czym on wychodzi, a ja wpatruję się jak głupia w drzwi. Może faktycznie wypadałoby ich ku sobie pchnąć? Mogłoby być ciekawie. Takie dwa moje kochane głuptoki miały by być parą? Jak najbardziej za. Trzeba by przycisnąć Paulinę i czegoś się od niej dowiedzieć. Przecież nie raz gdy gdzieś we trójkę wychodzimy wgapia się w niego jak ciele w malowane wrota. On zresztą nie lepszy.
Obracam się na fotelu i patrzę przez okno nadal się szczerząc.

Dzień pracy mija mi przyjemnie i szybko z racji tego, że nie prowadzę żadnej sprawy z kancelarii wychodzę o 15 i 20 minut później jestemw mieszkaniu.
Gdy zdejmuję kurtkę słyszę z salonu jakieś sapania, głośnie oddechy i jęki. Po cichu podchodzę do drzwi i je uchylam
- Tutaj? – jęczę.
- O co ci chodzi? – prycha Paulina właśnie ćwicząca z Ewą Chodakowską na dywanie. Wciska stop i siada na podłodze – Koniec tego, kurwa dobrego. Od dzisiaj bierzemy się za siebie i to porządnie. Dieta, ćwiczenia, zdrowe jedzenie, siłownia! – klaszcze w dłonie upijając łyk wody.
- Co? - jęczę - Ale ja…
- Wiem, ty nie musisz. Masz zajebistą figurę, każdy facet się za tobą ogląda, ale ja muszę coś ze sobą zrobić i ty mi w tym będziesz towarzyszyć.
- Muszę? – jęczę po raz kolejny.
- Zuzka – warczy.
- Okej, okej – wzdycham ciężko – Postaram się. Motywować cię oczywiście – szczerzę się.
- Zuza, ja nie żartuję – mówi ostrzegawczym tonem.
- Ale nie wiem o co ci chodzi. Wyglądasz świetnie – marszczę czoło.
- Mówisz tak bo jesteś moją przyjaciółką – prycha.
- Przecież sama wiesz jak szczera potrafię być
- Ale Zuziu kochana, we dwie zawsze raźniej. Poprawisz sobie kondycję, którą masz teraz zapewne fatalną przez te fajki, ...
- Myślałam, że odpuściłaś już ten temat dawno – krzyżuję ręce na piersiach.
- Nie odpuściłam i nigdy nie odpuszczę.
- A powinnaś – mruczę.
- Nie pojmuję czego ty nie pojmujesz. – wzdycham rozdzierająco. – Przecież rujnujesz sobie zdrowie.
- No popatrz, a teraz ty właśnie przychodzisz z odsieczą, aby je ratować zdrową dietą i zieleniną. – odparowuję.
- Zuzka, wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. A najlepiej dla twojego zdrowia będzie jak przestaniesz palić. – patrzy na mnie.
- Dzięki za troskę, Paulina, ale sama wiem co jest dla mnie najlepsze. Nie rzucę palenia, ponieważ to lubię i sprawia mi przyjemność wyjście na papierosa i to jest właśnie mój sposób na odreagowanie stresów okej? – warczę i wchodzę do kuchni. Czasem mam serdecznie dość jej matkowania i upominania nad uchem. Serdecznie.
- Zuzka, nie zachowuj się jak dziecko – wchodzi za mną.
- A ty nie zachowuj się jak moja matka - parskam.
 – I nie obrażaj się na mnie jak pięciolatka. Ile się już znamy, co?

- 25 lat – odpowiadam.
- Ćwierć wieku razem to kupa czasu, nie? Przecież wiesz, że serio chcę dla ciebie jak najlepiej i od początku byłam przeciwna jak wzięłaś pierwszego papierosa do ust.
- Możemy zakończyć tą rozmowę? Uszanuj proszę mój wybór i to, że robię to z własnej nieprzymuszonej woli.
Wzdycha ciężko.
- Zastanawia mnie co by się musiało stać żebyś to rzuciła.
- Paulina daj spokój – mówię wychodząc z kuchni, a potem całkowicie z mieszkania łapiąc tylko po drodze właśnie paczkę papierosów i zapalniczkę.
Zbiegam po schodach i wychodzę z bloku. Siadam na ławce i odpalam papierosa po czym zaciągam się dymem i wreszcie się uspokajam.
Kumam cza-cze, że chce dla mnie jak najlepiej, ale ja już się od tego nie odzwyczaję i musi to przyjąć do wiadomości. Ona i wszyscy, którzy trują mi to samo od 10 lat. Serio powinni już się ogarnąć.
Po jakichś 20 minutach wracam do mieszkania i jem obiad po czym do końca dnia siedzę już u siebie w pokoju.
Oglądam właśnie zaległy odcinek „Gry o tron” kiedy głowę do pokoju wsuwa Bogucka.
- Mogę?
- Tak, jasne – wciskam pauzę i przenoszę wzrok na szatynkę, która siada na fotelu.
- Jesteś na mnie zła?
- Nie, przeszło mi, a co?
- Po prostu nie lubię jak rozmawiamy, a ty wychodzisz…
- Tylko nie zaczynaj od nowa, że się o mnie martwisz. Uznajmy, że temat palenia to u nas tabu. Ja palę, ty nie zwracasz uwagi i o tym nie rozmawiamy.
- Nie możemy tak traktować sprawy.
- Owszem możemy.
- Dobra mam dość tego tematu na dzisiaj – wzdycha z rezygnacją.
- Czekałam aż to powiesz – oddycham z ulgą wznosząc oczy do sufitu.
- Dobra, dobra, już tak nie aktorz. – prycha
- A właśnie, masz ochotę wybrać w piątek wieczorem ze mną i Maciusiem na drinka? – poruszyłam brwiami.
- Czemu nie? – wzrusza ramionami.
- I tylko tyle? – pytam zawiedziona.
- A co ma być?
- Myślałam, że ty do Maciusia coś ten tego – szczerzę się, a ona się rumieni i spuszcza głowę zakrywając twarz włosami.  – Wiedziałam. Może czas się wreszcie ogarnąć?
- Ty nie mądruj bo sama też nikogo nie masz i na nic się nie zapowiada. No chyba, że pan Krzy… - zaczyna, ale rzucam w nią poduszką.
- Tam są drzwi – wskazuję palcem kierunek próbując powstrzymać kąciki ust by nie uniosły się do góry. – Tam są drzwi. Wypieprzaj.
- Co tak ostro, siostro? – śmieje się– Już się zmywam – szczerząc zęby wyszła z pokoju.
Co ja z nią mam to jest niewiarygodne, niewiarygodne.
- A, zapomniałabym – wsuwa jeszcze szczerzący się ryj do pokoju.
- Czego? – przewracam oczami.
- Na którą masz jutro do pracy?
- Na 11, a co?
- No to świetnie, pójdziemy rano na siłownie i nie ma żadnego ale – oznajmia i zanim zdążyłam choćby otworzyć usta zamknęła drzwi.
I żyj tu z taką.
---
Ale hej, to miało być krótsze...
Witam, witam pod drugim rozdziałem :) Dzisiaj chyba już mniej błędów niż ostatnio bo starałam się być skrupulatna w ich wyłapywaniu, ale oczywiście mogłam coś przeoczyć.
Zdecydowałam się jednak na ten czas, chyba wygodniej mi się w nim piszę ;)
Do następnego czyli do soboty :)
Zapraszam również tutaj na 97 zycie-jest-za-krotkie.blogspot.com
Pozdrawiam ;**

niedziela, 23 sierpnia 2015

Jeden

Gdy następnego dnia wróciłam z pracy o 15 nie posiadałam się jednak z radości. Naprawdę byłam bardzo podekscytowana tym meczem. Paulina miała rację, ciągle tylko przejmuję się pracą.
Póki co w mieszkaniu byłam sama. Bogucka miałam wrócić po 16. Zaniosłam wszystkie papiery i laptopa do gabinetu po czym wzięłam trochę wygodniejsze ciuchy ze swojego pokoju i się przebrałam. Gdy byłam w trakcie konsumowania obiadu usłyszałam trzask drzwi i krzyk Paulin, że „oto powróciła”
- Bądź tak miła i nałóż mi obiadu co? – rzuciła wsuwając na sekundę głowę  do kuchni.
- Mhm – mruknęłam tylko i po chwili postawiłam na stole talerz z porcją dla przyjaciółki, a ta przyszła po kilku chwilach.
- Super się zapowiada wieczór nie? – wyszczerzyła się – Wiem, że też się cieszysz – szturchnęła mnie łokciem w ramie, a ja nie mogłam ukryć uśmiechu.
- Cieszę się, cieszę  - zaśmiałam się.
- No. Wiedziałam. – powiedziała dumna robiąc napuszoną minę po czym zabrała się za kończenie posiłku.

Na halę wyruszyłyśmy jakieś 40 minut przed meczem. Bo później na bank byśmy się spóźniły. Kiedy Vive gra z Wisłą nie da się przez Kielce normalnie przejechać. Kiedy dotarłyśmy do budynku zajęłyśmy miejsca na trybunach z szalikami kieleckiej drużyny na szyjach.  Okazało się, że szatynka knuła to już od dawna i była przygotowana.
Początek pierwszej połowy gospodarze  trochę przespali dając Wiśle wyjść na prowadzenie lecz potem widowisko zaczęło się rozkręcać. Po pierwszej odsłonie prowadzili goście 12:11 jednak druga połowa było o wiele bardziej emocjonująca wygrana przez gospodarzy 30:27. Faktycznie brakowało mi takich wyjść, zwłaszcza na mecze. Za dużo czasu poświęcałam pracy, ale jak tego nie robić w tym zawodzie?
- No to co? Idziemy po autografy i zdjęcia – wyszczerzyła się Paulina. Spojrzałam na nią, a potem na tłum kibiców, którzy zebrali się przy bandach by zdobyć podpis swoich idoli.
- To sobie chyba jednak daruje – stwierdziłam, a ona popatrzyła na mnie spod uniesionych brwi. – Będę czekać na zewnątrz, może tam jakiegoś wyczaję. – puściłam jej oczko.
- To rozumiem i mogę przyjąć do wiadomości – posłała mi wyszczerz po rozeszłyśmy się. 
Wyszłam z hali i narzuciłam na siebie kurtkę. Mimo środka marca i wieczornej pory nie było jakoś bardzo zimno. Odrzuciłam włosy do tyłu i zaczęłam grzebać w torebce szukając Marlbolo i zapalniczki. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Oparłam się o ścianę. Mijali mnie ludzie wychodzący z budynku. Weseli i uradowani kibice kieleckiej drużyny i nieco mniej uradowani kibice drużyny płockiej. Pauliny ani śladu. Coś czuje, że trochę na tą Bogucką poczekam.
- Piękne kobiety nie powinny palić – usłyszałam za dobą męski głos. I chyba nawet wiedziałam do kogo on należy. Odwracam głowę w lewo i widzę stojącego obok mnie Krzysztofa Lijewskiego. Ręce ma wciśnięte  w kieszenie dresów, niezasuniętą kurtkę i lekko potargane włosy.
- Wychowani mężczyźni nie powinni trzymać rąk w kieszeniach podczas rozmowy – ripostuję.
- Ależ najmocniej przepraszam. Już się poprawiam – śmieje się wyjmując dłonie. Mimowolnie na moje usta też wpływa uśmiech. – No ale pani nadal pali. – ciągnie.
- Paliłam, palę i najprawdopodobniej palić będę. – odpieram.
- Nie ma kto zakazać?
- Coś w tym stylu, ale nawet jeśli to i tak bym pewnie nie posłuchała – śmieję się lekko.
- Aż dziwne. Nikt nigdy nie mógł pani przekonać, aby rzucić to świństwo?
- Nie mógł albo nie miał tyle cierpliwości – stwierdzam, a mężczyzna się śmieje.
- Bardzo przepraszam, ale nawet się nie przedstawiłem. – reflektuje się. – Krzysztof Lijewski – wyciąga rękę w moim kierunku.
- Zuzanna Sienkiewicz. – ściskam ją.
- Pani adwokat – gwiżdże z powrotem chowając dłonie w kieszenie spodni.
- Tak – potwierdziłam zdziwiona – Skąd wiesz? – zaciągam się papierosem przyglądając mu się badawczo.
- Obiło mi się o uszy – uśmiecha się. – Podobno jedna z lepszych w Świętokrzyskim.
- Czyja wiem. Nie mnie to Oce… - zaczynam, ale przerywa mi Paulina.
- Zuzka! Możemy iść. Mam autografy wszystkich! – słyszę jej rozradowany głos, która właśnie podbiega. Przewracam oczami zażenowana jej zachowaniem godnym 5-latka. – O. Czyżbym przeszkodziła – wyszczerzyła się znacząco odwracając głowę tak, abym tylko ja to widziała.
- Nie, skądże – uśmiecha się Lijewski.
- Paulina, Krzysiek, Krzysiek, Paulina – dokonuję szybkiej prezentacji, a oni ściskają sobie dłoń.
- Miło było poznać, ale cóż. Na mnie już pora. Do zobaczenia – posyła nam jeszcze uśmiech i kłania się w pas po czym odchodzi. Mimowolnie się uśmiecham. Bardzo sympatyczny gość. Zgasiłam papierosa po czym wyrzuciłam do i mogłyśmy ruszać do samochodu. Widziałam jak Bogucką aż trzęsie żeby mnie o wszystko wypytać, ale nie odezwała się ani słowem dopóki nie wsiadłyśmy.
- Nie wiedziałam, że jest pani taki szybka, pani adwokat. – zaśmiała się.
- Wcale nie jestem szybka gamoniu. Ja nawet nic nie zrobiłam. Po prostu… - zaczęłam wyjaśniać, ale ta oczywiście mi przerwała. No bo po co wysłuchać jak było naprawdę? No po co? Przecież można sobie wszystko wymyślić.
- Już się nie wysilaj – unosi dłoń, uciszając mnie.  – Nie wciśniesz mi kitu, że kompletnie przypadkowo do ciebie zagadał pytając o godzinę czy inną pierdołę, a ty nic nie zrobiłaś.
- Bo nie zrobiłam. – wzruszyłam ramionami próbując się jakoś bronić – Odpaliłam tylko papierosa, ot co. – odpieram i streszczam jej mniej więcej całe zajście.
- Ciekawe kiedy następnym razem się spotkacie – piszczy podekscytowana gdy paruję pod naszym blokiem.
- Ty się tak nie ekscytuj bo nie ma czym – gaszę jej emocje.
- Oj tam. – macha ręką  - Przypuśćmy – śle mi wyszczerz ponad dachem samochodu gdy  z niego wysiadamy i zamykamy drzwi, a ja pilotem całe auto. – Moja kumpela ze szczypiornistą…  - zaczyna marzyć, a ja mam wielką ochotę strzelić ją brudną patelnią w ten durny łeb. Jak ona czasem zacznie coś pierdolić to przechodzi ludzkie pojęcie.
- Jesteś szurnięta. Kompletnie szurnięta – stwierdzam.
- A bo to pierwszy raz mi to mówisz? – mruczy lekceważąco, a ja wywracam oczami.
Wkraczamy do mieszkania, a resztę wieczoru spędzamy przed telewizorem jedząc sobie pyszne zapiekanki.

----
Trochę krótko, ale mam nadzieję, że się podoba. Miał być szybciej, ale wakacje, myślę, że rozumiecie. Niby więcej czasu, ale w moim przypadku niestety nie dla blogspota.
PROSZĘ WPISYWAĆ SIĘ DO ZAKŁADKI INFORMOWANI to bardzo ułatwi mi życie bo teraz to nie mam pojęcia kogo informować.
Pozdrawiam i miłego ostatniego tygodnia wakacji ;**

sobota, 8 sierpnia 2015

Prolog

Wracam zmęczona z kancelarii. Jedyne o czym marzę to prysznic i łóżko mimo, że było dopiero po 18 jednak z pracy powinnam wrócić 2 godziny temu, ale musiałam uporządkować akta po zakończonej sprawie bo potem nikt by niczego nie ogarnął.
Wchodzę do korytarza i kopniakiem zamykam drzwi. Torebkę i laptopa odkładam na komodę i zabieram się za odpinanie guzików płaszcza. Ledwo zdjęłam go z ramion do korytarza wpadła Paulina.
- Boże, Zuzka! Nie uwierzysz! - piszczy podekscytowana, a ja rozsuwam jednego buta i zdejmuję go z nogi
- Mów. Może spróbuję - mruczę i zdejmuję drugiego mijając przyjaciółkę kieruję się do kuchni.
- Słuchaj! Cudem załatwiłam nam bilety na jutrzejszy mecz Vive z Wisłą!
- Jutrzejszy? - jęknęłam.
- Nawet nie próbuj się wymigiwać. Zuzia, kiedy ty ostatni raz gdzieś wyszłaś? Chociażby na zakupy? Ciągle tylko praca, praca, praca, praca. Toż oszaleć można! - wymachuje rękami.
- O której ten mecz? - pytam przerywając jej - I czy jest w ogóle coś na obiad? - krzywię się nie znajdując nic w lodówce.
- Sieroto - wzdycha. - Na kuchence stoi jak byk. A mecz jest o 18.
- Okej.
- Co, okej?- zmarszczyła brwi.
- No okej. Chętnie pójdę. - uśmiecham się lekko na wspomnieni wspaniałych emocji zawsze towarzyszących an takich wydarzeniach.
- Jej! - pisnęła uradowana ściskając mnie mocno.
- A teraz proszę daj mi żyć, okej? Chcę sobie w spokoju zjeść, wziąć prysznic i mieć na wszystko wyjebane bo jestem zmęczona.
- Tak jest! - zasalutowała i wyszła cała uhahana.
Godzinę później w piżamie siedziałam w salonie przed telewizorem razem z Pauliną popijając czerwone wino i oglądając film. Bogucka wybrała polską komedie "Poranek kojota". Nie ma to jak świetna komedia na zakończenie dnia.
---
Nie ma to jak nawet nowego bloga zacząć z poślizgiem... Brawo cytrynowa, brawo.
Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, ale nie było mnie w domu, a w tym tygodniu prawie codziennie gdzieś wychodzę. Same rozumiecie, w końcu trzeba korzystać z wakacji póki są :) Postaram się by rozdziały pojawiały się raz w tygodniu, w sobotę.
No to starujemy!
Pozdrawiam ;**